piątek, 25 marca 2011

Spektakl wieczoru


Dzielnie przebrnęłam przez ciasny tunel "pourodzinowego zmęczenia", by u jego końcu stanąć w ciepłym świetle i móc zachłysnąć się cudnym obrazem,  namalowanym Jackową dłonią i duszą. Jestem dogłębnie poruszona i nie mogę się napatrzeć... nie jestem w stanie wyrazić tego, co czuję...
Zobaczcie, oto "Spektakl wieczoru", w którym  Sydonia śniąc gra zaszczytną, drugoplanową rolę, u boku samej Matki Natury... Dziękuję Jacku!!!!


Spektakl wieczoru
2011, 47cm X 35 cm, technika mieszana,tablet
Jacek Witczyński


bo mogę słuchać i śnić bez końca... bez tchu... bez myślenia







*

wtorek, 22 marca 2011

A kysz !

Naelektryzowana dniem obfitującym w moc zdarzeń zasiadłam późnym wieczorkiem do komputera, by podzielić się z Wami masą wrażeń i emocji się kłębiących... Natomiast komputer nie miał najmniejszej ochoty na współpracę i się obruszył ostentacyjnie, odcinając mi dostęp do blogosfery... Cóż, w tym związku to on ma zawsze ostatnie zdanie. Na szczęście dziś się nie buntuje i mogę uczynić co zaplanowałam, choć nie będzie to już relacja "na gorąco" :D

Jak wiecie z niecierpliwością wypatruję Wiosny, a wraz z moją bratnią duszą , corocznie, z ogromnym zapałem manifestujemy swoje "zmęczenie" zimą i topimy Marzannę, wysyłając ją radośnie do wszystkich diabłów. 
Odrobinkę zrobiło mi się jej szkoda, gdy tylko zobaczyłam ten szeroki uśmiech





Ale zaraz moją uwagę odwróciły jej inne, równie imponujących rozmiarów, co uśmiech, atrybuty kobiecości




Poczułam się nawet lekko zdezorientowana, bo to zazwyczaj ja wygrywam w "tej kategorii" :D Musiałam sprawdzić, czy  się aby dobrze trzymają




Trzymały się rewelacyjnie, co wprawiło mnie w jeszcze większe zakłopotanie
Nie miałam czasu  na dosadniejsze zgłębienie istoty sprawy, gdyż ochoczo zabraliśmy się do zapanowywania "przebiegu tortur i egzekucji" :D Podczas gdy nieszczęsna zażywała ostatniej kąpieli słonecznej




wypisałam na karteczce kilka swoich bolączek i podarowałam je Marzannie umieszczając w czeluściach jej zielonych splotów 







Psinka Halinka też chciała wyrazić swój stosunek do zimy i czekała tylko na odpowiedni sygnał







I już za chwilę przebrzydła Mora płonęła, aż miło było patrzeć 








 I nie pytajcie się mnie, dlaczego Norbert z takim poświęceniem trzyma Marzannę otulony "chmurką" ;D













A Halinka nawet pokazała jej język na odchodne




Jej zmasakrowane resztki utuliła wodna toń




 Halinka zapomniała, że odchodząc, nie wolno oglądać się za siebie...




A oto dowód, że wszystko poszło należycie!!!


I jeszcze śliczna (moja ulubiona) Wiosna Antoniego Piotrowskiego, dla Was, by zagościła w Waszych domach, zakrzątała się po obejściu porządki czyniąc i wybuchła w sercu...jeśli chcecie:D


poniedziałek, 21 marca 2011

Topić będę

Jednymi z wielu niejasnych i nieczytelnych dla nas kart przeszłości jest pogańska religia Słowian. Osobiście ubolewam nad faktem, że dostępnych źródeł historycznych jest tak niewiele, a i one bywają "niepewne", bo uwielbiam bóstwa wszelakie jak i ich przymioty. Posłuchajcie no tylko "tej poezji" o zimie:


"...Mor jako Moroz przychodzi na Ziemię zawsze w towarzystwie Swarożyca, a parę tę wspomaga Władca Wichrów Strzybóg, czyniący mocną i bardzo zimną kurzawę, prącą od północy, albo też południa. Często obok Mora kroczy takim razem Marzanna, która jako Królowa Śniegu okrywa ziemię białym płaszczem, stwarzając każdy płatek innym, jakby to był osobny, niepowtarzalny kwiat lodowy. Mor każdemu z tych kwiatów daje jąderko z kostrej jigły. Niektórzy prawią, iż wspólnie ze Swarogiem mrozki i chochołdy-kowalisy, każdy jeden płateczek, pod okiem Marzanny kowają, morowymi kleszczami ciągną, a swarogowym młotem biją, jeno skry się sypią .


Kiedy na pomoc Morowi nadciąga Marzanna i przynosi śnieg, by go zasiać, zawsze wspomaga ją Perperuna, która zaciąga niebo czarnymi, ciężkimi chmurami-tuczami. Za nimi dwiema postępuje Zmora turbując roślinność i zwierzynę i wysysając z nich wsze soki. Z nią w parze pracuje ślepy Bodnyjak gotujący ciemności.

Mor i Marzanna objawiają się też nade światem często z okrutnym synem Strzybogowym – Dyjem-Poświścielem. Kształci on nieznośne burze śniegowe, duje śmiertelnym oddechem i smaga co żywe, lodowymi sztyletami. Działania Dyja z Morami obracają żywe istoty w zamarzłe posągi...."

I tak, jak co roku, żegnać będę zimę w doborowym, Norbertowym towarzystwie, czyniąc tym samym swoją własną magię i prosząc Marzannę, by odchodząc zabrała ze sobą choróbska, zgryzoty i wszystko co zimne i złe... co robić będę, tegoż dnia, nie tylko w swoim imieniu ;D 





             Stanisław Jakubowski - Marzanna            

sobota, 19 marca 2011

Naskrobałam


Zostało mi kilka ufarbowanych wydmuszek z zeszłego roku. Służyły mi jako próbnik kolorów. Podumałam, podrapałam i oto się stały, takie "pierwsze naskrobane". Wciągnęły mnie i wyczytałam, że najlepiej do tegoż drapania nadają się stare maszynki dentystyczne... nie ma ktoś przypadkiem takowej niepotrzebnej ;D , choć na samą myśl o świdrującym, drżącym dźwięku lekko blednę...















niedziela, 13 marca 2011

Iść, ciągle iść...

Jak już kiedyś pisałam, mogłabym wyjść z domu i zaginąć. Wiem o tym ja i wiedzą moi bliscy...  Taką już mam "bezkresną" naturę i takie nieznośne pragnienie jątrzące się w trzewiach. Chciałabym iść przed siebie, na przełaj, w stronę wschodzącego słońca. I  nie zabrać nic, nie musieć niczego, nawet na chwilę nie przejąć się tym, co będzie jutro, bo co też takiego być może? Wstanie słońce, a ludzie otworzą oczy i poczłapią do łazienek. Rzucą rozespane spojrzenia w lustra i... albo uśmiechną się do swojego odbicia, albo obdarzą je innym,  wymownym grymasem. Obiecuję sobie, że kiedyś wyruszę, odetnę wszystkie nici, złapię niedoścignione. Myśląc o tym ślę uśmiech do lustra, a kafelki w łazience wydają się być cieplejsze, choć wciąż czarnobiałe...




Nałapałam dziś promieni słońca
beztroski nabrałam garściami pełnymi
wtłaczając w płuca wiosenny powiew