wtorek, 31 stycznia 2012

Śnię sny błękitne

 
To chyba z przesytu szaroburych obrazów śniłam dziś te lazurowe wybrzeża... 

Bezkresne, spokojne tonie i słońce radośnie skaczące po delikatnych brzuszkach fal. Śliczne, białe domki... Brukowane jasnymi kamieniami uliczki. Kute z metalu stoliki i krzesełka osłonięte wielkimi talerzami białych parasoli. Pod nimi stłoczeni marynarze o twarzach cudnie ogorzałych i z błyszczącymi od trunków oczami. Śmieją się kilka tonów za głośno i poklepują przyjaźnie po ramionach. I jeszcze kobiety w delikatnych, muślinowych sukienkach.  Ich włosy czesane morską bryzą zmiatają koniuszkami z nagich ramion ostatnie promienie zachodzącego słońca, a pijane opuszki palców nieprzytomnie wodzą zaklęte koła po cienkich krawędziach szklanek...
A ja?
A ja wiatrem z dachu kościółka się ześlizguję. Uliczkami ciasnymi chwilkę się miotam po czym przemykam po stolikach przewracając szklanki... i do góry nagle, ze wszystkich sił z impetem się wzbijam. I wiszę... Wiszę chwilę z ptakami jak złapany w kadrze latawiec, napełniając każdą komórkę nieistniejącego ciała tą morską rześkością, chłonąc zachłannie i łapczywie, by już za chwilę runąć w dół, pikując w samobójczym pędzie. Ale nie... nie boli, zadziwiona w taflę wody wnikam łagodnie i miękko. Ciepła ciecz obejmuje mnie sobą, światłem przecedzonym zachwyca. Wiruję po stokroć. Rozdrabniam się na niezliczone krople. Jedną z nich na końcu płetewki małej, pasiastej rybki przysiadam i wraz z nią, niesiona prądem zmierzam w niezbadany głąb oceanu...



     

Natomiast po tej stronie lustra zawładnął mną pewien obraz
(dedykowany N.- Ty wiesz)...



Teledysk ten to dzieło międzynarodowej współpracy trojga artystów (są to Nacho Rodríguez, Gina Thorstensen, Emma Kidd) i jestem zachwycona owym specyficznym połączeniem kilku technik animacji, które w rezultacie dało taki surrealistyczno- baśniowy efekt. Jest też jeszcze jedna opowieść, tym razem bez wkładu Emmy, ale równie niezwykła i wciągająca:



Na dobranoc jak znalazł, ciekawe czy sprowokuje jakoweś dotkliwe sny?:D




*

wtorek, 24 stycznia 2012

NIE dla ACTA czyli manifest osobisty (póki mogę)

W niedalekiej przyszłości:
-Mamusiu, a zaśpiewasz mi kołysankę?
-Nie mogę kochanie, jeszcze ktoś usłyszy...



O ACTA powiedziane zostały już stosy słów, tylko podpalić i zostanie garstka popiołu. Zadziwiające jest to, że pod przykrywką walki z piractwem, "ktoś" próbuje ugodzić w nasze konstytucyjne prawa i wolność, czyniąc to w taki podstępny sposób. Prawa te mogą być jedynie ograniczane tylko w stanie wyższej konieczności (np. dla bezpieczeństwa państwa i porządku publicznego). Środki przewidziane w ACTA są nieadekwatne do celów- czyli będziemy inwigilowani celem sprawdzenia (oficjalnie), czy aby nie upubliczniliśmy zdjęcia naszego pieska, z logiem Biedronki gdzieś w tle. NIE popieram piractwa, ale to nie o złodziejstwo tak naprawdę chodzi, tylko o broń, jaką zamierza się wytoczyć do tej rzekomej z nim "walki". Ale to nie wszystko: nie będzie można ulepszać rzeczy już powstałych, więc jak ktoś wymyśli samoosuszającą się parasolkę, popełni przestępstwo, bo przecież "nie wymyślił" parasolki. O tańszych odpowiednikach leków można zapomnieć (nielegalne), a zahamowanie rozwoju? Logicznym jest, że każda nowa wiedza wypływa z mieszaniny wcześniejszych. Zresztą, co bym nie powiedziała, zmierzam ku jednemu: bardzo mi się to wszystko nie podoba i jestem mocno zaniepokojona, bo stawiany jest interes komercyjny ponad moją wolność słowa i mój swobodny dostęp do informacji. Strach się bać...




ufff..... teraz czas się czymś zająć, bo jak pomyślę, że będę zmuszona zaliczyć wirtualnego zgona, to mi się tak jakoś straszno robi :)




 


*

sobota, 21 stycznia 2012

Muppety jak wino?

Ano miałam Was dziś podręczyć nieco królisiowymi opowieściami, ale jakieś marudzenie, niechcenie, smęty jakieś mi się po klawiaturze snują. Miałam podsumować blogowy roczek, ale, że to jakoś dwa dni temu było, to niejako już się przeterminowało, jak wczorajsze wiadomości. Miałam Candy ogłosić w ramach projektu "Wietrzenie przestrzeni", ale zdjęć nie mam czym poczynić...ech... 

Za to będzie odrobinę o moich ulubionych Muppetach, którym jest dość blisko do stomatologii, o czym się zaraz przekonacie, ale po kolei...:)


Ojcem Muppetów (i Fraglesów) był Jim Henson. Jego ulubioną lalką była żaba Kermit. Uszył ją któregoś dnia z kawałka zielonej szmatki i dwóch piłeczek pingpongowych, użyczał jej swojego głosu i animował ją. Gdy zmarł, na jego pogrzebie śpiewał chór Muppetów a na trumnie siedział Kermit trzymając tabliczkę z napisem: "straciłem głos". Nic dodać...
Jako, że Muppety były niezwykle znane i lubiane, a co za tym idzie stały się bardzo dochodową marką, pociągnęło to za sobą realizację pełnometrażowych fabuł i pozwoliło im zaistnieć na wielkim ekranie. Było to niezwykłe doświadczenie dla widzów, którzy nagle ujrzeli ulubione kukiełki w całej okazałości, poruszające się bez animujących je ludzi. W dzisiejszych czasach "nie takie rzeczy już widzieliśmy" :) ale wtedy...

Jak się pewnie domyślacie, moją ulubioną bohaterką jest Miss Piggy, bo jakżeby inaczej:) Ta urocza świnka, jak każda kobieta, ma wiele twarzy:) i każda jej odsłona bawi mnie do łez... Ciekawam, czy Panna Piggy jest najpopularniejsza, czy też macie jakowegoś innego ulubieńca, proponuję wzięcie udziału w ankiecie, jest w prawym, górnym rogu, ja obstawiam świnkę :)))





Udało jej się nawet dostać angaż w reklamie i wydać książkę kucharską



Sercem, duszą i głosem Miss Piggy był Frank Oz. I to właśnie do tejże osoby dążę prowadząc Was nieco pokrętnymi ścieżkami. Frank to świetny lalkarz, reżyser, a przede wszystkim aktor głosowy. Przez wiele, wiele lat współtworzył "The Muppet Show" animując i użyczając swojego głosu wielu lalkom. 



Jego wyjątkowy talent zwrócił uwagę George'a Lucasa, który zaproponował mu wykreowanie postaci Yody w "Gwiezdnych Wojnach", co Oz uczynił perfekcyjnie. Ale Frank jest także reżyserem i w swoim dorobku ma pewien film muzyczny w którym prym wiedzie sympatyczna, krwiożercza roślinka z kosmosu. Film powstały w 1986 roku, ale roślinka rodem ze współczesnych animacji komputerowych, zresztą zobaczcie sami.


...i tu dotarliśmy do samiuśkiego, stomatologicznego sedna, bowiem w filmie owym występuje pewien narwany dentysta:


i pewien, równie narwany pacjent:



Film ma rewelacyjna ścieżkę dźwiękową i jest mieszanką czarnej komedii i musicalu, do tego doprawiony dużą dawką kiczu, no i ze świetnymi kreacjami aktorskimi, taki w sam raz na niedzielne, leniwe popołudnie... 

Co do Muppetów, które właśnie pojawiły się na dużym ekranie, jakoś nie mam ochoty gnać do kina, by zasmakować odgrzewanego Disneyowskiego kotleta. Dla mnie niektóre rzeczy umierają wraz z ich twórcami, a odkurzanie i wskrzeszanie kultowych zoombie zdaje się być zabiegiem z góry skazanym na porażkę. Owszem, sentymentalne ukłucia mają swoją moc, ale mnie zmuszą raczej do odkopania staroci niż do zapoznania się ze zreanimowanymi lalkami. Może to też wina nieciekawej, wtórnej fabuły? Może jakaś pewność, że Muppety bez Ozza i Hensona są ponaciągane i bez wyrazu jak twarz po spartolonym liftingu? Może nutka jakowejś tęsknoty?... a najpewniej wszystko razem.


Poniższego kosmitę dedykuję wszystkim, którzy nie mają odwagi zrobić czegoś szalonego w swoim życiu, choć może i ochota jest... na zachętę, a co!!! ;)





*

niedziela, 15 stycznia 2012

Taś taś króliczku cęść druga, czyli stojąc u bram piekieł.

Mały, biały króliczek ochłonął nieco i może już dalej snuć swoją wstrząsającą opowieść. Pamiętaj proszę, drogi czytelniku, że w tej historii zbieżność zwierzątek i zdarzeń jest zupełnie przypadkowa, a małe, białe króliczki często postrzegają pewne rzeczy jako dużo, dużo większe, niż są w rzeczywistości...

Słowo się rzekło i króliś w nieco podniosłym nastroju, bo podekscytowany myślą, że ktoś mu może pomoże i poskłada jego rozsypane uzębienie, a przede wszystkim przystopuje ten przerażający, szczękowy rozpad, udał się do szpitala, w którym to zwykł urzędować dobroduszny profesor wyrażający wolę przyjrzenia się króliczemu problemowi. Dziarskimi, jak na skromne możliwości obolałych stawów, kicnięciami mały biały pokonał trzy piętra schodów i znalazł się przed olbrzymimi, dwuskrzydłowymi drzwiami ozdobionymi kartką z gryzącym napisem: "szatnia w piwnicy obowiązkowa, zakaz wnoszenia odzieży na salę!!!". No cóż, pokicał w dół, by za chwile wspiąć się znowu, tym razem tracąc już nieco na dziarskości. Spodziewał się ujrzeć zatłoczoną poczekalnię wypełnioną gęstniejącymi, pacjentowymi rozterkami i owszem, poczekalnia była zatłoczona, niemniej po dobrze wróżącej atmosferze nie było nawet malutkiego, rozwianego śladu. Zapłaciwszy za konsultację przycupnął sobie króliczek na jedynym, wolnym, kącikowym krzesełku i począł wielkimi oczyma przyglądać się chmarze młodocianych fartuchów zbitych w pokaźną, rozjazgotaną kulę. Fartuchy owe różniły się tylko sposobem upięcia identyfikatora i rodzajami przewieszonej przez ramię torby. Króliś szybko pogrupował młodocianych na trzy podstawowe zbiory:
* Artystycznych roztrzepańców (identyfikator gdzie bądź- wpięty w kołnierzyk, rękaw, dół fartuszka, plus wyćmokana torba z otwartym widokiem na ponadgryzane zawartości i inne takie tam wymiętolone skarby). 
* Składnych dokładnych (identyfikator równo uczepiony na piersi w doborowym towarzystwie wystających z kieszonki długopisów, torba dopięta, niewypchana)
* i ulubionych mieszańców (czyli wszystko poukładane, aczkolwiek z kilkoma nieszkodliwymi odchyleniami).
Wywnioskował również, co też udało się poprzeć fragmentem wyłowionego z jazgotu  zdania, że to profesorowy narybek spłynął tu z odległych, uczelnianych czeluści by akuratnie dziś ćwiczyć się w kanałach, mostach i innych takich wygibasach. Cóż, nie uśmiechało się królisiowi eksponowanie własnej szczęki tak licznemu gronu, ale z drugiej strony, jeśli  poczyni to w słusznej, bo szlachetnie edukacyjnej sprawie to chyba korona mu z główki nie spadnie. Nie miał czasu głębiej wgryźć się mentalnie w temat, bowiem nagle, jako ta tama żelazna rozwarły się wielkie drzwi, a wezbrany narybek z impetem począł wlewać się do olbrzymiej, rozświetlonej sali. 




*CDN*
(no nie mam czasu siąść i opowiedzieć za jednym zamachem)
wybaczcie :D

 *

ps. wczoraj zostałam przyłapana na pierwszych próbach "fotosyntezowania" (pomysł Michałowy ), celem całkowitego odstawienia jedzenia i picia. Niestety z mizernym skutkiem, bo po powrocie do domu to dopiero byłam po stokroć głodna :))) 
mówicie, że zima;D ???


*

sobota, 14 stycznia 2012

Przedsmak

Mały biały ślicznie dziękuje za wszelkie przejawy troski i współczucia. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak bardzo lubi "być pożałowany". Otula się wtedy szczelnie tym jedwabnym, przeciwbólowym płaszczykiem tkanym z empatii i spokojnie zapada w kojący, szmaragdowy sen. 

Tymczasem zostawia Was z "przedsmakiem" i gromkim zapewnieniem, że to jednak życie pisze najlepsze scenariusze :D





*

i muzyczne pocieszenie (notabene FANTASTYCZNE!) płynące prosto z Norbertowego serca, nie wiem czy dziękować wylewnie, czy się solennie zacietrzewić :D






*

Taś taś króliczku część pierwsza czyli prolog

Mały biały króliczek któregoś dnia (a było to niezbyt dawno, można by rzec, że jakieś cztery księżyce temu) upewnił się, że chrupanie marchewki bardzo mu szkodzi. 
 -Oj- pisnął żałośnie króliczek usłyszawszy znajomy trzask kolejnego złamanego ząbka....
-Oooj- pisnął znów jeszcze cieniej, gdy uświadomił sobie, że albo zawlecze się wreszcie do jakiegoś mądrorękiego stomatologa , albo przyjdzie mu się zwyczajnie paść z głodu. Co prawda miał tu i ówdzie pod futerkiem zmagazynowane pewne zapasy, ale na ile takowe wystarczą? Zimę jedną może i to o ile lekką będzie. Chcąc nie chcąc wybrał opcję pierwszą "prożyciową".

Nie, króliczek nie unikał bliższych kontaktów z bzyczącymi wiertełkami, ba, nawet lubił nurzać się w tej gęstej chmurze przedgabinetowych strachów wiedząc, że miarą dentysty jest zawrotna ilość pacjentów przypadająca na metr kwadratowy poczekalni. Czyli im gęstsza atmosfera, tym bezpieczniej i bezboleśniej.  Może to nieco pokrętne i splątane teorie, ale małe, białe króliczki mają niewiele miejsca w główce i niektóre myśli nie są w stanie rozwinąć swych pięknych skrzydeł w takowej ciasnocie. Dentysta, który do tej pory dbał o królicze siekacze, trzonowe i przedtrzonowe wraz z każdym kolejnym zębozłamkiem-ułamkiem tracił nieco w oczach królisia, który to w końcu, posłuchawszy podszeptów współmieszkańców Wszechpola, postanowił zamienić  go na lepszy model.
I tak oto wybrawszy najbardziej obleganego i utytułowanego specjalistę od "kruchych" spraw, mały biały w asyście przyjaciela (przyjaciel ów miał w zwyczaju powarkiwać na nawopoznanych, co wprowadzało nieco równowagi w różne świerzorelacje, rozcieńczając nieco ufne i naiwne podejście królisia), ale wracając...

I tak oto mały, biały króliczek znalazł się u bram samego piekła...

*CDN*
jak króliś nieco ochłonie :))) 
tymczasem bywajcie,  wierni powiernicy Sydoniowych zmartwień :D



kostium z kolekcji Nekromatik, Kasia Konieczka
(do której z pewnością będę jeszcze wracała) fot. Katarzyna Widmańska

  *

wtorek, 10 stycznia 2012

Nie oglądaj się za siebie

W ramach programu (a raczej na przekór): "Nie oglądaj się za siebie" -
dokładnie rok temu goniłam sferę niebieską i łapałam słońce w bezlistne sieci





*
 poniższe nucę dzień i noc (co niektórzy już wiedzą), może i Wam wpadnie w ucho



*

niedziela, 8 stycznia 2012

Zaledwie wczoraj było minęło

Dlaczego tak ciężko mi pojąć, że wczoraj jest niedoścignione. Do bólu wykręcam głowę próbując wzrokiem liznąć tamtejszych, przykurzonych nieco barw. Gromadzę, kataloguję,  pieczołowicie zbieram chwile zaklinając je w przedmioty. Ten kolekcjoner przeszłości we mnie, ślepy na jutro, zobojętniały na teraz, karmi się sentymentami i rośnie w siłę aż puchnąc od wspomnień. O, ten rudy kamień bardzo ważny, bardzo ważny jest, bardzo... lecz nie pamiętam już dlaczego. 

To jak obudzić się ze smutkiem uwieszonym u szyi. Ciepłem grzeje w piersi, ale strasznie ciągnie ku ziemi...






*

czwartek, 5 stycznia 2012

Ziarnko do ziarnka


   Jakoś nie potrafię zebrać się w sobie i wysłowić w miarę zrozumiale, no i w obrębie jednego tematu (dooobra... w obrębie trzech tematów)...ano uzbierało się niepostrzeżenie nieco kamyczków w bucie i szpilek sosnowych za koszulką.
Mam wrażenie, że jak zacznę wylewać stukając w klawiaturę , to ciepnę całą mnogość pojęć do jednego gara, zamieszam, doprawię dwoma wulgaryzmami (z bezsilności oczywiście, nie inaczej) i zaserwuję Wam  esencjonalno-zawiesiste pomyje, więc powstrzymam się jeszcze przez czas jakowyś - aż wyszumi i się odgazuje nieco.


fot. Wojtek Kwiatkowski
Ostatnio odkryłam, żem właśnie koniem (w horoskopie chińskim), i choć wcale nie jest to moje zwierzę totemiczne, ani najulubieńsze, to jednak konie mają w moim sercu bezkresne, zielone łąki,  a w duszy mojej natknąć się można na pękate, nieco przykurzone albumy, pełne barwnych, żywych, czterokopytnych wspomnień z czasów dzieciństwa.

...i są swoistym cudem trącącym o absolut...

fot. Wojtek Kwiatkowski


     Żeby jednak coś sensownego poczynić w tej swojej nocnej paplaninie, poproszę Was o pomoc. Tak pokrótce: wystarczy odrobina, strzępek czasu i każda, nawet najdrobniejsza wpłata by ocalić życie konia, którego "termin jakiejkolwiek przydatności" (według dotychczasowego właściciela) już minął, a rzeźnia ma być ostatnim przystankiem na drodze tego pięknego zwierzęcia. Oczywistym jest, że nie da się ocalić wszystkich skazańców, ale jest szansa na wykupienie tej oto klaczy, Nataszy, w ciągu zaledwie kilku dni (do poniedziałku)..




Apel umieściło już kilka blogowych dobrych duszyczek i idąc w ich ślady podaję wszystkie dane potrzebne do zrobienia wpłaty na rzecz fundacji, której udało się już dać właścicielowi trochę grosza i tym samym powstrzymać go na krótką chwilę. Dalszy los tej poczciwej klaczy jest w rękach każdego, kto dorzuci się do tej skarbonki z napisem "życie", a czas nagli.

  Klikając w zdjęcie, przeniesiecie się na stronkę fundacji.
    Fundacja Terra Spei
ul. Akacjowa 1235
43-374 Buczkowice

 98 1090 1740 0000 0001 1383 4358


Mam nadzieję, że uda się ocalić tego konika i będzie jeszcze radośnie brykać tratując stokrotki, mleczyki i całe połacie czterolistnych koniczynek... A ja, jak odmówię sobie kupna jakiejś kolejnej rzeczy wzbogacę się o odrobinę wolnej przestrzeni:D Pozdrawiam Was wszystkich ciepło i chciałabym napisać, że jest mi niezmiernie radośnie widząc, że zaglądacie... ale jakoś nie umiem:D

Miłego "długiego", który już niedługo.


*


Ps. Znalazłam aukcje na Allegro, gdzie za 10 zł. można kupić cegiełkę na wykup Nataszy (w zamian fundacja wysyła zdjęcia konika z podziękowaniem za pomoc) - 

niedziela, 1 stycznia 2012