niedziela, 26 lutego 2012

Przerwa na reklamę


Bo są reklamy, które świetnie komponują się porannym croissantem i kawą, zwłaszcza w poniedziałek:)))








* zatem miłego poniedziałku :D *


*

Szaro buro markotnie, czyli co tu robić?


Można szukając błękitów
przyglądać się martwym




i tym żywym 
choć czasami bezgłowym




można
opisywać nieopisane




i robić porządki w rupieciach



Można też pukać wytrwale 
wierząc, że jednak KTOŚ jest 
po tamtej stronie drzwi

choć to tylko
komórka na zabawki...




*

sobota, 18 lutego 2012

Więcej niż 3 odcinki czyli seriale. które mi utkwiły

Zostałam wciągnięta przez pewną wielce utalentowaną, młodą zadziorkę do łańcuszkowej zabawy w temacie "Moje ulubione seriale". Oj oj się porobiło... :)


i tu zagadka dla Was: jaki serial reprezentuje powyższe foto?

Nagłowiłam się, nasapałam nieludzko, prawieżem połowę nitek z apaszki wyskubała szukając w pamięci (a jak wiecie, pamięć mam luźnym splotem tkaną) choć jednego serialu. który został przeze mnie obejrzany w ilości większej niż trzy odcinki (odcinki, nie sezony), co kwalifikowałoby go do szumnego tytułowania "mym ulubionym". Serialu, który nie byłby jakimś przedpotopowym, podrdzewiałym rupieciem na widok którego z oczyma jak spodki natychmiast otwieralibyście wyszukiwarkę. W końcu serialu, który przykułby moja uwagę na tyle, bym zechciała przyswoić sobie imię głównego bohatera, przy czym dr House się nie liczy, ten sam włazi do łba gdy się systematycznie bywa w poczekalniach z logo NFZ, a jak wiecie tam bywam częściej niż często:) 


I skoro napisano: " szukajcie a znajdziecie " (Biblia Mt 7:7) tak też się o dziwo stało, więc zaczynam swoją serialowa miniodyseję, kolejność przypadkowa, wyliczanka nie zawiera lokowania produktów i cofnie się do najdalszych lądów. Tam, gdzie niegdyś królowały dziwne stwory i równie dziwni ludzie,...

Dawno, dawno temu, a było to jeszcze wtedy, gdy Sydonia miała telewizor i korzystała nań regularnie z niego, lubiła sobie, w towarzystwie grupki czerwonych krwinek, wyruszyć w fascynującą podróż do wnętrza ludzkiego organizmu. Tak, ta bajka przykuwała mnie na jakiś czas do dywanu (po dziś dzień, oglądając coś, co mnie pochłonie, pokładam się po podłodze z kubeczkiem i termosikiem w zasięgu jednego pełznięcia)...

"Było sobie życie" 1986


Mimo, iż powstało więcej tych francuskich seriali edukacyjnych o wspólnym mianowniku, to jednak "Było sobie życie" wciągało mnie wtedy najbardziej, a owa fascynacja z czasem przybrała bardziej "wysublimowaną" formę:

"Doktor G - lekarz sądowy" 


i pokrewnie, w teraźniejszości: czasami, jak włączy mi się pudełko na wspomnianego już wyżej cudotwórcę, uroczo aroganckiego, Gregorego Housa, to nie klikam dalej ino podzerkuję, takie mam medyczne ciągoty:D



Dalej leci z baaardzo grubego (jak na polskie realia- TVP ocenzurowała jeden ze skeczy) kalibru, i przyznam się szczerze, że jest to jeden, z dwóch seriali, który oglądałam w miarę regularnie, nie bacząc na kosmiczną godzinę emisji. Na szczęście był to czas mojego zamieszkiwania w środku szczerego pola i rechot, który wówczas emitowałam z siebie zostawał pochłonięty przez tą przestrzeń nie stawiając żadnego ludzkiego sąsiada na równe nogi. Serial ów to "Mała Brytania" - takie tam luźne opowieści niosące brudny sztandar z napisem "przekraczamy wszelkie granice". Serial cieszy się popularnością nie tylko dlatego, że trąci o surrealizm i będąc obrazoburczym wyzwala niekoniecznie pozytywne emocje, ale dlatego, że jego różnorodni (choć w większości niezrównoważeni) bohaterowie są fantastycznymi kreacjami dwojga aktorów (jednocześnie scenarzystów), grubego (Matt Lucas) i chudego (David Walliams) wzorem sprawdzonego już Flipa i Flapa.

Oto niektóre z tych niezwykłych ról.
Matt częściej grywa kobiety i trza przyznać, że świetnie mu w tych łaszkach:

Bubbles de Vere, nader często występująca w negliżu
Marjorie Dawes - pseudo terapeutka pomagająca walczyć z otyłością
Carol Beer czyli "przemiła" urzędniczka, podkreślone kaszlnięciem
słowa: - KOMPUTER MÓWI NIE!!!- są moim ulubionym sloganem :)
Emily i Florence- nic dodać, PRAWDZIWE DAMY :)
Vicky Pollard- czyż nie jest urocza?  

Się rozkręciłam... dodam tylko, że w 2008 r. serial z małej wyspy przewędrował do kraju Big Maca i tam to się dopiero "zaczęło dziać". Polecam wszystkim zdystansowanych do siebie i świata:)
Oczywiście pozostając w oparach absurdu muszę napomknąć o Latającym Cyrku Monty Pythona, lubiłam i wracam przy każdej nadarzającej się okazji (do tych pokrewnych filmów też)...

Charakterystyczna stopa z czołówki LCMP
pochodzi z tegoż obrazu Agnola Bronzina

Dalej snując: z zapartym tchem śledziłam Anioły w Ameryce (na podstawie sztuki Tonego Kushera). Pamiętam, jakież było moje zdziwienie, gdy w pewien leniwy wieczór przypadkowo oglądany film urwał się, tym samym każąc czekać do kolejnego odcinka. Zapisałam TO sobie to na karteluszce i powiesiłam w strategicznym miejscu, tj. na lodówce...

anielska ( i nie tylko) Emma Thompson
Serial wciąga niepostrzeżenie, nie tylko za sprawą fantastycznej obsady, ale i wielowątkowości. Porusza delikatne sfery balansując na granicy jawy i... nie, nie snu, wizji, opętania raczej, zniewolenia emocjami, bólem, niemocą. To niezwykła opowieść o zwyczajnych ludziach...




*
Z rodzimych produkcji przyjdzie mi wymienić li i jedynie Alternatywy 4, jasne, że całości nie widziałam, ale znakomitą większość z pewnością. Czasy PRL-u kręcą mnie w każdej swojej wyjątkowej postaci, kiedyś nawet zorganizowałam imprezę pod takowym patronatem, ależ to była zabawa :)

Stronka dla fanów serialu

 To by było na tyle, choć mogłabym wymienić jeszcze szybciutko cudną produkcję BBC "Planeta Ziemia", perełka wśród programów przyrodniczych...

to są dopiero ujęcia, aż zapiera dech...

Tyle w moim temacie moich ulubionych seriali. Przez pół roku nie mam telewizora - woląc wpatrywać się w stare okno, gdzie piękna w swoim kształcie śliwka gra główną rolę w towarzystwie statystujących, niepowtarzalnie ucharakteryzowanych obłoków. Przez drugie pół roku - zwyczajnie nie mam czasu wpatrywać się w gadające pudełko... ot tak i przyznaję, że jest mi z tym wściekle dobrze:))) 

Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie i proszę, jeśli ktoś ma ochotę na serialowe zwierzenia, niech czuje się zaproszony przeze mnie do tejże zabawy:D



*

i jeszcze na pożegnanie przyjazne liźnięcie,
czyli serialowy obrazek, który bardzo mi się podoba;)



PS. kto pierwszy odpowie na minizagadkę, dostanie muzyczną nagrodę:))

PS. Norbert, Ty jesteś wykluczony ze zgadywanki - wiem, że lubisz ten serial:P


*

czwartek, 16 lutego 2012

Komentując rzeczywistość


Nic dodać w temacie zaokiennym :)

rys. Kasia Zalepa, moja ulubiona komentatorka
zdarzeń, co też czyni w prosty, humorystyczny,
i niezwykle trafny sposób. Polecam gorąco! :D



Mnie też nieco zasypało i zrobiło się cudnie cicho-sza. 
Jestem niepocieszona jutrzejszą
wczesno*po*ranną 
lodo*skrobną
zakli*zamko*błagalną 
śniego*brnącą 
przy*musową
wyprawą do wielkiego, rozciapanego miasta:)


Ech



*

wtorek, 14 lutego 2012

Luperkalia

Jak większość świąt tak i Walentynki mają swój pogański odpowiednik i "awansując" z kipiących, wyuzdanych obrzędów do romantycznych, serduszkowych "by my valentine" wpisują się nadal w nasz życiowy pejzaż. Ale co tam, jak zwał tak zwał, ważne, że jest okazja do zatrzymania się w pędzie i spojrzenia sobie głęboko w oczy, a jeśli zrobi się to na ten przykład w pięknych okolicznościach przyrody pod cudną postacią trzaskającego kominka i lampki czerwonego wina, to... sami wiecie ;)


Hilda, rys. Duane Bryers


ach...i zapomniałam-walentynkowa 
pocztówka z ok. 1910 r. :)





*Miłego Walentego*



poniedziałek, 13 lutego 2012

Oddam w dobre ręce czyli Candy na Akuku

Jako, że ostatnio pewien łaciaty psiak zawłaszczył calutkiego posta przedstawię Wam dziś, dla równowagi, dwa kociaki. Oba, jakże różne od siebie, szukają nowych domów (w ramach projektu "Wietrzenie Przestrzeni) i tym oto sposobem zapraszam Was do udziału z Candy zabawie.

Do przygarnięcia są dwa kociaki: Brysiu i Zenek. 



  
Zenek został uklejony z gliny przez jakiegoś niezwykłego artystę, na zajęciach w pracowni Stowarzyszenia na rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym (jestem gorącą fanką wszelakich tworów powstałych w tejże pracowni). Zenuś jest dobrze ułożony, tygrysio-dwukolorowy i ma piękne oczyska. Dość duży, dobrze odżywiony.  Daje się powiesić na ścianie:)))

a tak prezentuje się w całej swojej kociej okazałości:






Brysio natomiast jest wystrugany z kawałka sękatego drewna przez nieznanego twórcę. Nieco zmierzwiony jak widać, najlepiej się czuje na półeczce głaskany przez promienie słońca. Na oko 12 centymetrowy, ale ręki za to nie daję:)




Zasady z pewnością są znane, uściślę ino:
* Zabawa potrwa do 22 marca (do północy), losowanie w dniu następnym.
* Komentarze zgłoszeniowe pod postem (wiadomo).
* Podlinkowany banerek na pasku bocznym, a co za tym idzie, zapraszam do zabawy TYLKO osoby blogujące :)
* Koty zostają rozdzielone, jeden oddany zostanie osobie wylosowanej wśród zgłoszeń, drugi wśród obserwatorów. (Osoba z grona zgłoszeń ma prawo pierwwyboru kota).
* Banerki można wklejać które bądź, jak komu pasuje.


Nad zabawą pieczę sprawuje jedna z moich ulubionych kocic:



*Zapraszam*



*

niedziela, 12 lutego 2012

Taś taś króliczku część trzecia i, co najgorsze, wcale nie ostatnia...


Stanęło na tym, że profesorowy narybek zapełniwszy salę zatrzasnął za sobą drzwi, a króliś i jego towarzysz znaleźli się w zupełnie pustej poczekalni. Cisza jaka zapadła po tymże gwałtownym wyludnieniu zaczęła ich nieco kąsać po uszach.
- Myślisz, że... - króliś nie zdążył zadać tego ciężkiego pytania, gdy w drzwiach stanęła odpowiedź na nie w postaci ślicznej, uśmiechniętej płoteczki - bodajże studentki IV roku, która to dźwięcznym głosem wykrzykiwała królisiowy przydomek.
- Ale ja do pana profesora!! - żachnął się króliś nie drgnąwszy nawet o milimetr ze swojego bezpiecznego,  kącikowego krzesełka.
-Tak, tak, wiem. Zapraszam - płoteczka uśmiechnęła się jeszcze szerzej i zachęciła przyjaznym gestem. Było w niej coś tak ciepłego, ze króliś zapomniał o całym bożym świecie i jak zahipnotyzowany posłusznie pokicał za nią.

Usadowiwszy królisia na fotelu płoteczka z jakąś niepojętą troską w głosie spytała w czym problem.
- Ale ja do pana profesora - króliś powtarzał jakby się zaciął.
- Tak wiem, wiem... to w czym problem? - i znów ciepły, spokojny głos.
- Ząbki mi się kruszą - pisnął żałośnie króliś.
- Jak to? - płoteczka zadziwiła się nieco.
- Zwyczajnie trach i już, tak po kolei 
- A bierze króliś jakieś leki?
- No bierze 
- Długo? 
- No długo, oj długo...
- A jak długo? 
I tu królisiowi rozwiązał się język, i mówił, mówił o jednym kleszczu podłym i jak to króliś myślał, że to mrówka była i go capnęła, aż się alergia zrobiła, ale to nie mrówka tylko rumień straszny boreliozowaty. Ale jak go oświeciło, to za późno i jakby wiedział wcześniej to by poszedł do lekarza i nie byłoby nic a nic. Ale tak nie było bo nie poszedł i się zagmatwało i później bardzo się męczył i wszyscy się martwili, bo króliś nie wiedział jak się przedmioty nazywają, taki był chorutki. A  jak już, już lepiej się z królisiową głową, pamięcią i wszystkim nieco zrobiło, po wielu, wielu lekach i długim czasie, to znowu kleszcz taki malusi, nimfa taka go napadła, i znowu zaraziła, i znów rumień, ale już króliś wiedział co i jak i szybko poszedł, tylko, że już nie lubi tych leków, bo w sumie to kilka już lat bierze, ale cóż począć? no musi...bo pomaga, tylko trzeba długo i duże dawki, i kroplówki takie żrące, że żyły wysiadają... i że mdli i, no właśnie, zęby odpadają sobie... i jeszcze...


Płoteczka słuchała tego królisiowego słowotoku z coraz większymi oczami, kiwając zatroskaną główką jak piesek z tylnej półki starego samochodu.
- No tak, tak, od leków jak nic, już widziałam takie przypadki - wyszeptała jakby do siebie, ale zaraz spojrzała na królisia i rzekła nieco radośniejszym głosem:
- To ja jednak może profesora poszukam, dobrze?- zakręciła się na pięcie i zniknęła.

Profesor pojawił się w asyście narybkowej świty i już po chwili wszyscy w ogromnym skupieniu wpatrywali się w królisiową gardziel słuchając słów płoteczki, która to zdawała szczegółową relację z królisiowych problemów zacząwszy ją od słów:
- Pacjentka bardzo młoda...- Oooo TAK!!!... TE słowa padłe z ust dziewczęcia natychmiastowo wprawiły królisia w dobry, a co za tym idzie przyjazny nastrój...



jedno z "zębatych" koszmarków
nietuzinkowego pana Ludovica Levasseur
ps. artysta tworzy swoje prace używając
odpadów rzeźnickich-osobiście nie polecam 
osobom wrażliwym na takowe "klimaty" :)



*CDN*

*

czwartek, 9 lutego 2012

Ociepliło się - fotorelacja


Zupełnie niedawno było tak...

rys. Duane Bryers






A dziś jakby się nieco ociepliło... :D



Podczas gdy ja pokiereszowanym aparatem "napastowałam" sobie badylki...






Halina lewitowała...



i brykusiała...





gdy ja przerzuciłam się na ogarnianie przestrzeni...





Halina po swojemu wystawiła kilka bażantów...





PRAWIE zrobiłam im zdjęcie :) - jeden jest w mini słonecznej bańce



Psina, mając zapędy po swoim Panu, postanowiła też zwiedzić ruinki...





i udzielić mi szybkiej lekcji zbierania korzonków...





Odkryłyśmy cudokolorową pozostałość po gorącym napoju...



i same również poszukałyśmy sposobów na docieplenie się po spacerowo...




oczywiście każda po swojemu...

rys. Duane Bryers


*
Jestem szczęśliwa, gdy jest mi dane to niezwykłe, psie, kocie, ptasie, dzicze, czterokopytne, wielołapne i każde,  każde inne takie towarzystwo...

Bo ja strasznie zwierzolubna jestem!!! 

Miłego ocieplenia!!!
***


Ps. Post dedykowany wszystkim, którzy troszkę tęsknią za Halinką :)
oczywiście nie jestem w stanie zdecydować się, które zdjęcia mam wrzucić,
więc poszło lawinowo:)))