Znów myślę o słońcu. Czynność ta wpisała się w plan dnia
niczym poranna kawa, ale tym razem z tej nietypowej, świetlnej wizjoterapii wyrywa mnie cichy głos.
- Dzień dobry pani-
Potrząsam głową by przegonić obrazy, odpowiadam na
powitanie i zaczynam się przyglądać. Zazwyczaj tego nie robię. Osoby, które podchodzą do mojego świątecznego stoiska mogą bez większych przeszkód przywłaszczyć
sobie jakiś drobiazg, co też i czasami czynią, ale tym razem wzrok mój
mimowolnie śledzi ruchy jej prawej ręki. Zahipnotyzowana patrzę na nieco sękate, powykręcane palce. Delikatnie obejmują wiszącą nad jej głową bombkę z jasnego
ratanu, by już za moment zagłębić się w płytkiej miseczce drugiej dłoni,
skwapliwie przerzucając monety. Usta bezgłośnie wyszeptują wynik dodawania,
czoło marszczy się nieznacznie i znowu opuszki wędrują do plecionej kuli,
badają ją pełne zachwytu, by po chwili powtórzyć żmudny rytuał liczenia.
- Proszę się nie przejmować ceną, oddam za grosik, skoro tak się pani
podoba- mój głos roztkliwiony uśmiecha się do jej lekko zgarbionej sylwetki, do
jej dłoni pokrytych rdzawymi plamkami i do jej równie wiekowej, żółto-fioletowej
bluzy z ortalionu.
Powoli podnosi głowę, z wyblakłych starością oczu wylewa się potok niedowierzania.
- Dlaczego?- pytanie to spada na mnie zupełnie niespodziewanie.
- Bo Panią lubię- odparowuję ni z gruszki, ni z pietruszki.
- Bo Panią lubię- powtarza za mną przekrzywiając siwą głowę. Usilnie
próbuje przypomnieć sobie właściwą barwę tych słów,
odszukać ich kształt w gąszczu znaczeń. Nagle rozjaśnia się, jakby ktoś włączył
w jej głowie halogenową lampę, doświetlając wszystkie zakurzone i zagracone kąty. Światło to pada również i na mnie, i już po chwili obie śmiejemy się w głos. –To pani zdolne
rączki uplotły te cudeńka?- zagaja żywo, solidna porcja radości dodała wigoru i,
odnoszę wrażenie, że jakby nieco przeprasowała jej mocno wymiętoloną postać.
- Acha, to przecież nic wielkiego coś upleść, a kulę to już żaden…
- Nieprawda, myli się pani!- wpada mi w słowo. –Trzeba mieć ol-brzy-mi
talent!- słowo „olbrzymi” w tym kontekście robi na mnie naprawdę ogromne
wrażenie, jej zaraźliwy entuzjazm również.
- Oj tam, każdy ma jakiś zdolności, trzeba tylko je odkryć, a to nie
jest już takie proste…
- W życiu nie zgadnie pani jaki ja mam talent! W życiu! - klaszcze
w dłonie, monety rozpryskują się na sosnowym blacie, a ja już robię w myślach selekcję wszelakich możliwych, aczkolwiek
nietypowych odpowiedzi, jednocześnie dyskretnie skanując ją wzrokiem, a nuż
któraś zmarszczka podsunie mi rozwiązanie, naprowadzi na trop. Twarz staruszki
jest cudnie łagodna, oczy bezkreśnie błękitne, bławatkowe, na pergaminowe policzki
wpełzł lekki rumieniec…
- Myślę..., że rozmawia pani ze zwierzętami, jak doktor Dolittle- mówię
powoli przeciągając słowa.
- E tam, to też- macha ręką. - ale to nie talent tylko tak z
miłości, z roślinami również się świetnie dogaduję, w końcu jestem córką
gajowego… ale proszę celować dalej.
- No to jestem pewna, że ma pani talent do odwaśniania- jej oczy
robią się wielkie jak talerze i natychmiast orientuję się, że znów niechcący wydałam
na świat jakiegoś pokracznego słowotwora, ooo tak, mam do tego niebywały talent, wiec
wyjaśniam szybciutko - Chodzi mi o dar do zażegnywania konfliktów, pojednywania ludzi na ten
przykład.- wykładam swoje przypuszczenia z pełnym przekonaniem.
- He he, a nie trafiła pani, moja
synowa od lat się do mnie nie odzywa…- przygasa odrobinkę, ale nadal widzę, że już
nie może doczekać się zdradzenia mi odpowiedzi, bo przestępuje zniecierpliwiona
z nogi na nogę.
- W takim razie nie mam zielonego pojęcia- poddaję się, choć z pewnością mogłabym tak zgadywać w nieskończoność, bawiąc się przy tym znakomicie.
- Powiem pani- przybliża
swoją twarz do mojej rozejrzawszy się uprzednio, jej ściszony ton głosu
potęguje napięcie. - Wie pani, ja…-
ścisza głos jeszcze bardziej. – ja...- zawiesza się na kilka długich sekund
patrząc mi głęboko w oczy, nabiera moc powietrza do płuc. - No bo ja mam talent do kapusty z grochem! Tak, właśnie, kapusta!- czuję, że ponadprzeciętnie wybałuszam oczydła i rozdziawiam gębę, a ona ciągnie dalej wielce zadowolona z mojej spontanicznej reakcji. -Robię
najlepszą na świecie, od miesiąca już gotuję, na klatce schodowej wciąż jest kolejka,
przychodzą do mnie z garnkami wszyscy, i Pan Mietek, prawnik, i Pan Wiesław, taki
przystojny, no mówię pani, jak malowany, docent habilitowany od jakiejś psychologii, i Pani Basia z Biedronki, biedni, bogaci, no
różni, bez wyjątku…! Wszyscy tak przychodzą i proszą, a ja nie robię nic, tylko gotuję, całą kapustę z pobliskiego sklepu wykupiłam, a do świąt jeszcze daleko. Właśnie wracam od mojej doktórki, jej też
nagotuję, obiecałam, to nagotuję, trzynasty rok już będzie jak ta moja kapusta u niej na wigilijnym stole
zagości… Trzynasty rok!
- Co też Pani mówi, ale że kapusta z grochem?- kręcę głową z
niedowierzaniem. – W życiu bym na to nie wpadła… w życiu!...
|
Gaetano Bellei (1857-1922) |
:)