niedziela, 30 stycznia 2011

Ostatni raz

I znów zarzekam się, że to ostatni raz...
Ostatni raz bez dyskretnego obwąchiwania, niespokojnego wietrzenia drobinek tego słodkiego zapachu obłudy. Tej woni,  której mój zduszony mózg nie jest w stanie zapamiętać, zakodować i umieścić w szufladce naznaczonej czerwoną, migającą lampeczką.

I znów zarzekam się, że to ostatni raz...
Ostatni raz bez Klatki Stop.  Zbawiennej chwili, w której dane mi będzie dostrzec te drobne pajęczynki nieszczerości okalające nikłą siateczką kąciki ust, rozpościerające się wątłą firanką w oknach źrenic. Ostatni raz, bez tej zdrowej sekundy uprzedzenia, bez chroniącej nieufności.

I znów zarzekam się, że to ostatni raz...
Ostatni raz uwierzę nieprzytomnie w każde słowo, pocieszenia gest, uśmiechu szerokiego blask. Uzbroję się, zeskorupieję, wyczulę... Bo boli... bo brak mi już przędzy do ciągłego, mozolnego łatania siebie.





piątek, 21 stycznia 2011

Dzień babci, dziadka dzień...

Babci, tej od strony taty nie ujrzałam nigdy. Nic o niej nie wiem. Nie wiem czy miała długie włosy, ani czy lubiła śpiewać. Tata pamięta ją mgliście, pastelowo. Gdy zgasła cicho poddając się chorobie był małym chłopcem. Rak… i nic więcej nie zostało już nigdy powiedziane, a ja nie pytałam…
Z dziadkiem widziałam się dokładnie cztery razy, za każdym razem przy okazji pogrzebu. Mam tylko jedno jego zdjęcie. Stoi roześmiany w warsztacie pełnym bel, wiór i trocin, na tle olbrzymiego, witrażowego okna. Ponoć był rzemieślnikiem jakich mało… nie zdążyłam go lepiej poznać…
Dziadka od strony mamy brakuje mi najbardziej. Zbierał wszystko, co tylko wpadło mu w ręce… Zanim wyjechał po mnie i mamę na stację, te parę kilometrów przez las, pół wozu zapakowane było butelkami, puszkami i zużytymi oponami. Radowało mnie to niezmiernie, bo nie było już dla mnie miejsca na deseczce i zaraz po zawiśnięciu na dziadkowej szyi i wycmokaniu szorstkich polików w radosnym szale powitania, wolno mi było wdrapać się na ukochany, spocony, koński grzbiet. Uwielbiałam dziadka, łaziłam za nim jak szczeniaczek, a on cierpliwie odpowiadał na moje kolejne „a dlaczego”? Pamiętam jak wybieraliśmy miód z uli. Wkładaliśmy wtedy ramki do takiej jakby beczki-wirówki, pod nią stawiało się nowe, błyszczące wiaderko i patrzyłam… patrzyłam zachwycona na spływający weń złocisty, gęsty strumień odurzający cudnym zapachem… Dziadek często zastygał w bezruchu zamyślając się głęboko.  Dym papierosowy otulał go miękko, przybierając rozmaite kształty.  Był wtedy moim łagodnym, śpiącym smokiem, i czekałam zniecierpliwiona, aż zacznie puszczać chmury również uszami… Nikotyna szybko zabarwiła mu palce i równie szybko przeżarła płuca, potem mózg. Gdy zachorował przestał mnie poznawać. Opiekowałam się nim po powrocie ze szkoły, a  mama leciała do pracy. Bałam się zostawać z dziadkiem sama, bo rzucał we mnie lekami i próbował uciekać z domu zrywając z siebie piżamę i pieluchę. Raz stanął w drzwiach, półnagi, przeraźliwym krzykiem błagając przechodniów o ratunek… nigdy w życiu nie czułam się bardziej bezradna.
Babcia od strony mamy była niezwykłą kobietą, oszczędną w słowach i gestach, ale lubiła snuć złowrogie bajki przed snem. Kołysała się wtedy smętnie jak zmęczone wahadło i zbierając plecami błogie ciepło z kafli starego pieca zaczynała opowieść. Jej pokój był szmacianym królestwem, w którym nawet najmniejszy, niepozorny guziczek miał swoje właściwe, zaszczytne miejsce, a strzępiaste gałganki przemieniały się w cudaczne łatki, by wdzięcznie i z godnością zdobić poprzecieraną pościel. Godzinami przekładałam różnorakie paciorki i kulki z jednej szklanki po musztardzie do drugiej. Przez niektóre guziki można było spojrzeć prosto w słońce i zachłysnąć się barwami, a potem zerknąć na drogę by zobaczyć irracjonalnie kolorową, człapiącą wśród traw babcię z koszem pełnym pokrzyw. Patrzyłam, jak gołymi rękoma, jednym wprawnym ruchem zrywa kosmate liście i sieka wielkim nożem na desce z drewnianego schodka, a potem miesza z żółtkami, krwawnikiem i mąką kukurydzianą. Karmiłyśmy tym rozbiegane kulki mieszkające w kartonowej rezydencji pisklaków, te spędzające czas głównie na grzaniu się pod żarówkowym słońcem. Wtulone w siebie tworzyły zwarty, puszysty dywanik. Namiętnie pisywałam do babci listy i malowałam laurki.



Ten zostawiłam sobie na pamiątkę, bo jest taki zwyczajny:) Zaklinała zwyczajnymi rzeczami. Jak marudziłam na łące, szła w zarośla mamrocząc coś do siebie pod nosem i wracała z wielgachnym liściem łopianu. Mam nawet jedno paskudnej jakości zdjęcie, na którym stoję roziskrzona dumnie prezentując swój nowy eko-parasol.   Ją również dopadła choroba, ta wisząca nad naszą rodziną jak klątwa. Znów dyżury w kolejności mama, ja po szkole i tata nocą, ale tym razem pojmowałam więcej i byłam spokojniejsza. Wstydziła się swojej choroby, jej brudnej cielesności, patrzyła przepraszająco… Odeszła przy mnie, w moim łóżku, gdy ja liczyłam długie sekundy między jej jednym oddechem a drugim.


Tęsknię za moimi dziadkami, noszę w sobie niedosyt chwil spędzonych z nimi, niedosyt słów.   


  

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Ale o co chodzi???

- ALE O CO CHODZI???
I tak oto już przedłożyłam szerokiemu światu samo sedno mojego jestestwa. Silnie skoncentrowana esencja mego ja zamyka się w tym niepozornym zdaniu jak wszechświat w łupince orzecha. Pytanie to mam wyryte w każdym moim jądrze komórkowym i to zapewne po łacinie...
Niemniej wpięta w łańcuszek jakowegoś blogowego ekshibicjonizmu i to przez przyjaciela o rogatej duszy: Norberta ,postaram się cosik więcej o sobie naskrobać:) I tak:


1. Wciąż jestem głodna i ciężko mi ów głód nasycić. Głodna wszelako i na milion sposobów. Drążę, wiercę, badam. Pitraszę, pochłaniam, ogołacam. Szukam, eksperymentuję, prowokuję. A wszystko to ciągiem, bądź znienacka.   


2. Walczę ze zbieractwem przedmiotów sentymentalnych, bądź takich, którym przyklejam etykietkę: "na pewno mi się przyda". Grzęznę, porastam i kiedyś zaginę wśród takowych skarbów, a szczątki moje doczesne zostaną odnalezione po smudze charakterystycznego zapachu, jak po nitce do kłębka. Już się za to wstydzę:)  


3. Potrafię przerabiać śmieci na coś użytecznego, w drugą stronę też to działa i to zdecydowanie szybciej, ponieważ przedmioty martwe, te na wtyczkę bądź inne źródło zasilania, notorycznie odmawiają ze mną współpracy. Już się przyzwyczaiłam i z góry zakładam, że nawet jeśli jest nowe, to i tak nie będzie działało...


4. Mam dar do wykonywania schematycznych, niekontrolowanych czynności. Byłabym mistrzynią w składaniu długopisów na czas lub ilość. Robię takie rzeczy perfekcyjnie i bez udziału głowy, która w tym czasie zaprzątnięta jest rozgardiaszem myśli i obrazów. Rączki swoje, głowa swoje... a żołądek ssie...:)


5. Walczę z nadwagą, a właściwie to nie walczę, raczej wciąż prowadzę działania zbrojne w postaci tabel kalorii, kostiumu kąpielowego, maty do jogi, i świadomości, że wiem jak zdeptać wroga, tylko mi się nie chce;)


6. Współtworzę ośrodek i stowarzyszenie pomagające ludziom w trudnych sytuacjach życiowych. Uwielbiam swoich podopiecznych, ich bezpretensjonalność i opowieści. Wiem, że większą satysfakcję sprawiłaby mi taka pomoc zwierzętom, ale nie jestem w stanie oglądać ich cierpienia. Odchorowywałabym, a że spontaniczna ze mnie babka, to i pewnie naruszyłabym nietykalność cielesną niejednej osoby krzywdzącej.


7. Śnią mi się bajki i niesamowite przygody, często futurystyczny świat w którym zgrabnie się poruszam. Zastanawia mnie to niezmiernie.


8. Potrafiłabym wyjść z domu i zaginąć.


9. O... już zbliżam się do końca;) 


10. Lubię jadąc pociągiem tą chwilę, gdy nocą lub świtem bladym widać w oddali miasto. Lubię jak powoli rośnie i migocze coraz większą liczbą kolorowych świateł. W żadnych innych okolicznościach miasta nie lubię. Lubię fotografować sobie zwykłe roślinki, o proszę:








     A do kilku nowych zwierzeń na swoich blogach chciałabym zaprosić:
No właśnie... 
Przejrzałam skrupulatnie listę obserwowanych i ci, których chciałam wciągnąć w zabawę już się bawią:), a z resztą jeszcze nie miałam okazji pisać. Głupio mi tak nagle ich atakować, z tej mojej głębokiej, bezpiecznej czeluści blogowej w której do tej pory się skrywałam, więc zostawię "na kiedyś"...


Jak nie zapomnę:)