środa, 9 listopada 2011

Do kiedyś tam

Robaczki Wy moje rubaszne i te powściągliwe...

I tak oto nadszedł ten podły czas, kiedy zmuszona jestem zrobić sobie przerwę od Akukowego plaplania, sympatycznych pogaduch i wściubiania nosa w cudze blogi. Zatęsknię, wiem... i nie raz zerknę sobie co tam u Was słychać, tak w tajemnicy przed samą sobą. Już obmyślam jakieś adekwatne do wykroczenia kary dla mojej niepokornej osoby, a niełatwe to zadanie, bo odkąd odstawiłam słodkości to "szlaban na cukierki" nie ma już niestety takiej piorunującej mocy jak 4 dni temu:)  Ale nic to... pozostało mi się ino zastanowić się, jak długą przerwę zamierzam sobie poczynić, no tego wciąż nie wiem...



Z dietowieści spieszę donieść, że idzie całkiem po właściwym torze i według planów... nie wiem, jak długo jeszcze potoczy się ta drezyna bez Waszego wsparcia, ale postaram się ze wszystkich sił, by jakoś dobiła do końca owej wstrętnej blogoprzerwy:) Ech... Poniżej obrazek z niedalekiej przeszłości :)

Trzymajcie się cieplutko!!!





*

niedziela, 6 listopada 2011

Kości zostały rzucone


W miarę dobrze czuję się ze swoim ciałem i nawet lubię to swoje zewnętrzne wdzianko, ale... no właśnie i tu mogłaby zostać przytoczona długaśna lista różnorakich "alów", jednakże tych doświadczeń Wam oszczędzę, poprzestając na jednym, i tak:

Cielesne wdzianko rozlazło mi się tu i ówdzie, rozciągnęło jak mokry, wełniany sweterek przytwierdzony dwiema klamerkami do sznurka. No tak to już jest, jak się człek niewłaściwie obchodzi z delikatnymi rzeczami:))) Próba jakiejkolwiek naprawy tegoż niecnego zaniedbania będzie wymagała wielu wyrzeczeń w postaci omijania sklepowych półek ze słodyczami, omijania osiedlowych sklepików (w których prócz pożądanego napoju marki Plastik z Tajemniczą Zawartością, zawsze znajdzie się jakowyś "słodycz") i omijania ogólnie życia, bo jak wiadomo: wszystkie drogi prowadzą do słodyczy, przynajmniej w moim wypadku. 

Postanowiłam tu i teraz, bez zbrojenia się w dodatkowe moce nadprzyrodzone w stylu nastawiania się psychicznego, i bez uciekania się do mocy inszych w stylu jakieś specyfiki, herbatki, czy tabele kalorii...
Postanowiłam sobie przejść na dietę (o matkoś, przeraża mnie to słowo, kąsa wręcz i łypie na mnie podejrzliwie).
Taką dietę, co to mi najlepiej służy, czyli: jeść o połowę mniej!!!! Tak, wiem, wiem, powinnam się jeszcze o połowę więcej ruszać, ale do tego wysiłku, że tak powiem: jeszcze nie dojrzałam:)...



i proszę, trzymajcie za mnie kciuki:)


*