środa, 6 marca 2013

Pora na koguta, czyli Candy dziękuję, że jesteście :)

Oj, miałam ci ja szumne plany, a w planach tych między innymi obdarowanie Was kolorowymi pisankami, ale zdecydowałam, że będzie nieco inaczej. Ponieważ owe pisanki są do zdobycia TUTAJTUTAJ, i z pewnością Wam się już opatrzyły (mi baaardzo, choć do świąt jeszcze kawałeczek czasu) chciałabym Wam podarować cosik innego. W sumie miało to być "z okazji": a bo setny post jakoś ostatnio się wykluł, a bo 2 latka blogowania śmignęło niepostrzeżenie, ale będzie zupełnie dlatego, że cieszę się Waszą obecnością tutaj i chciałabym podziękować Wam za wszystkie przeszłe, teraźniejsze i przyszłe słowa, które darowane mięciutko padają sobie na tę blogową, wirtualną ziemię. Kiełkują radośnie, rosną w siłę, albo i też giną w pyle, zapomniane na zawsze, niemniej jestem przekonana, że każde z nich ma swoją niezwykłą rację bytu i swoją piękną wartość, dlatego jest dla mnie bardzo cenne i...
i tym oto sposobem- ogłaszam Candy z zupełnie innej beczki ;)


Tak jakoś wyszło, że moje rozdawajki na Akuku w jakiś dziwny sposób związane są ze zwierzętami, a to Motyle Candy , a to Kocie... zresztą już wszyscy wiedzą, że ja wściekle faunolubna jestem. Oooo, floro zresztą też... Taka faunoflorofanka ze mnie:) Ale do rzeczy: rzeczą do wylosowania jest okrąglutki koszyczek z papierowej wikliny, a konkretnie z Rzeczpospolitej gazety wyczytanej i kartonu zbiorczego po płatkach wyrzuconego, czyli jednym słowem najczystszy upcycling. Wypleciuch mój dostał szumną nazwę: Rzeczpospolita na ludowo i wygląda tak:


Zasady są proste:
* Wyraź swoją chęć wzięcia udziału w zabawie odpowiadając w komentarzu na pytanie: jakie zwierzę lubisz najbardziej i dlaczego?
* Umieść podlinkowane zdjęcie (poniższe) na pasku bocznym swojego bloga, w poście, albo jeśli chcesz to udostępnij na facebooku. Nie jest to obowiązkowe niemniej będzie mi bardzo miło jeśli tak zrobisz :D
* Jeśli nie blogujesz i zapisujesz się anonimowo, to zostaw proszę również swój adres e-mail, ale symbol @ zastąp słowem, o tak: misiakrysia(małpa)wp.pl
* Zapisy trwać będą do 7 kwietnia, losowanie jakoś potem :)
* Miłej zabawy :D



A do mojej kolekcji podwórkowców dorzucam Paciapkę


i kocicę Solarcię, zwaną tak tymczasowo. Jak dzieciaki znajdą dla niej odpowiedniejsze imię, to oczywiście nie omieszkam Wam o tym napisać :)


No tak, miało być o kogutach, a zeszło na koty 
jak zwykle
;D

***

niedziela, 3 marca 2013

Gdzie byłaś, że tak dobrze wyglądasz?


Wybaczcie...aż nie wiem od czego zacząć. To, co się teraz dzieje, przy udziale mojej zdezorientowanej osoby, nosi znamiona niezwykłego scenariusza powstałego w głowie obłąkanego gnoma, a ostatni tydzień z życia Sydonii wyglądał dokładnie tak:

fot. Nanoo G.

PONIEDZAŁEK

Wciąż boleśnie przeżywam rozstanie z Bezduszem. Dobrowolnie, bez jakiejkolwiek szarpaniny oddaliśmy dom.  Komornik klepał pocieszająco po ramieniu, a na odchodne powiedział, że nie mamy wobec siebie żadnych zobowiązań... Śpię na wyrywki. Wciąż miotam się pomiędzy paragrafami, a zmęczeniem materiału. W mojej głowie robi się zbyt ciasno na cokolwiek, a jednocześnie pusto i cicho, niczym po wybuchu bomby atomowej. Teren jest mocno napromieniowany, krew jak woda zatruta. Mecenas zapewnia, że nadal można walczyć, mimo, iż już oddaliśmy dom wojsku to jednak są szanse. Śmieję się, bo od lat mielę, rozdrabniam te szanse i powtarzam jak mantrę, od 12 lat. Teraz mam już wszystkiego dość. 

WTOREK

Czuje, że borelioza znów mi się porządnie w ciele rozgościła i wściekle podskubuje zmęczony organizm. Dostaję receptę na "nowe leki"  i wezwanie do zapłaty od komornika, około 13 000 kosztów postępowania egzekucyjnego. W ulotce leków napisano, że częstym działaniem niepożądanym jest uczucie pustki w głowie i zaburzenia wzwodu prącia. W świstku od komornika napisano, że to opłata za opróżnienie 10 izb i asystę żandarmerii, ponieważ dom znajduje się na terenie wojskowym. Natychmiast doznaję: całkowitego porażenia, uczucia pustki w głowie, gwałtownego wzwodu prącia, no i palącej potrzeby zanurkowania w najgłębszą otchłań oceanu, bez butli oczywiście. 

ŚRODA

Umiera jeden z moich podopiecznych, umiera bo tak chciał i dopiął swego. Hokus pokus, środa ni z stąd ni z zowąd wyciąga bezsensowną śmierć z kapelusza i łaskawie czeka na oklaski. Nie śpię nawet godzinki...

CZWARTEK

Nie mam siły by wstać z fotela i napić się wody. Klnę sama na siebie, zbieram obolałe członki do kupy, wiążę czerwoną nitką, zaciskam zęby i jadę do mecenasa. Jak zwykle okrutnie męczę się w busie i ślę modły do duszków przeciwwymiotnych z błagalną prośbą o opiekę i wsparcie. Jak zwykle mecenasa nie ma, choć się umówił (noooo... zapomniał w trakcie trwania sprawy napisać o zwolnienie z kosztów- nie byłoby palącego problemu w postaci 13 z trzema zerami), a kopertę dla niego asystentka skwapliwie chowa do teczki. Spotykam znajomego. -Gdzie byłaś, że tak dobrze wyglądasz?- pyta. Jak zwykle w nocy nie śpię.

PIĄTEK

Powtórka z czwartku, z tym wyjątkiem, że prawnik jest, się objawił i nawet raczył napisać trzy wnioski. Daje mi do weryfikacji, oczom nie mogę uwierzyć, tyle nieścisłości. Przez godzinę próbuję skleić to wszystko w rozsądną całość, asystentka przeprasza za błędy, a mecenas musi wyjść. Jest ostatni dzień na złożenie zażalenia na postanowienia komornika... Jak zwykle, słowa "ostatni dzień terminu" mam wydrapane nad łóżkiem, własnymi rękoma. Kolejna kartka, przede mną rośnie spory stosik, dziwię się, że wszystko sformułowane takim laickim językiem i właściwie o niczym.  Nie jestem w stanie napisać swojego imienia, utykam na literce "ka". "Ka" mnie pokonuje na dobrą chwilę, po niej "el" w nazwisku. Wytężam umysł do granic wytrzymałości, podpisanie papierów zajmuje mi dwie godziny. Jest już późny wieczór. Na odchodne proszę o wydrukowanie odpowiedzi od komornika, tej na mój wniosek o lokal tymczasowy, a która to odpowiedź wpłynęła do kancelarii już po wydaniu domu. Kręci mi się w głowie, bo przecież od wczoraj nic nie jadłam. Taki post pozwala mi przeżyć podróż do miasta autem bez większego wstydu. W busie czytam, że komornik odmawia dania nam lokalu tymczasowego, bo z oględzin domu wynika, że wcale nikt tam nie mieszkał, ba, a nawet nie wolno nikomu mieszkać (co innego orzekł sąd, ale komornik wie swoje). Pan komornik wnioskuje to z kilkucentymetrowej grubości warstwy śniegu, śladów zwierząt na podwórku oraz tego, że obok nieruchomości znajduje się lądowisko dla helikopterów (szok, nie wiedziałam, a mieszkam tam od dziecka). Nie wiem czy się z tego śmiać, czy załamywać  ręce. Zasypiam tuż po posadzeniu tyłka na tapczan.

SOBOTA

Wyspana dochodzę do wniosku, że jest mi już wszystko jedno, a będzie co ma być. Wciąż myślę paragrafami, ale jakby nieco bledną. Droczę się z ulubionymi dzieciakami, prowokując je do niezwykłych odpowiedzi na zwykłe pytania. Puszczam koło uszu ich niecne plany kradzieży pisanek, tych, które właśnie przed chwilą im pokazywałam. Łażę z zepsutym aparatem w dłoni, pozwalam głaskać się słońcu po twarzy i delikatnie nagabuję stado kotów zamieszkałe w starym aucie. Późno w nocy znajduję jedną z moich podopiecznych, w łazience, półprzytomna leży w kałuży, z głową wciśniętą w stertę brudnego prania. Dopiero co wczoraj mówiliśmy jej kuratorowi, że dziewczyna sprawuje się nienagannie, od dwóch miesięcy nie pije, czwórka dzieciaczków naprawdę zadbana. Nie śpię, jej dzieci też... 

NIEDZIELA

Jest przerażona, na marginesie ja również, ale nikt o tym nie wie.  Ponoć jeszcze machnęła coś rano dla dodania sobie odwagi... Wiem, że zaraz przyjdzie porozmawiać i będzie stała w milczeniu. Słowa niewypowiedziane zawisną w gęstniejącej ciszy.  "Tylko nie dom dziecka, błagam, Monia, proszę, przymusowe leczenie , zamknę się albo coś, błagam leczenie, tak ciężko mi nie pić, to ostatni raz, przecież dzieci..." Gdy tak stoi bezbronna, ze wzrokiem wbitym w podłogę,  ja znów długo patrzę na jej pociągłą twarz i na głęboką bliznę od noża, która jak smętne piętno dzieli czystą, kredowobiałą skórę policzka na dwoje... 



***