piątek, 21 stycznia 2011

Dzień babci, dziadka dzień...

Babci, tej od strony taty nie ujrzałam nigdy. Nic o niej nie wiem. Nie wiem czy miała długie włosy, ani czy lubiła śpiewać. Tata pamięta ją mgliście, pastelowo. Gdy zgasła cicho poddając się chorobie był małym chłopcem. Rak… i nic więcej nie zostało już nigdy powiedziane, a ja nie pytałam…
Z dziadkiem widziałam się dokładnie cztery razy, za każdym razem przy okazji pogrzebu. Mam tylko jedno jego zdjęcie. Stoi roześmiany w warsztacie pełnym bel, wiór i trocin, na tle olbrzymiego, witrażowego okna. Ponoć był rzemieślnikiem jakich mało… nie zdążyłam go lepiej poznać…
Dziadka od strony mamy brakuje mi najbardziej. Zbierał wszystko, co tylko wpadło mu w ręce… Zanim wyjechał po mnie i mamę na stację, te parę kilometrów przez las, pół wozu zapakowane było butelkami, puszkami i zużytymi oponami. Radowało mnie to niezmiernie, bo nie było już dla mnie miejsca na deseczce i zaraz po zawiśnięciu na dziadkowej szyi i wycmokaniu szorstkich polików w radosnym szale powitania, wolno mi było wdrapać się na ukochany, spocony, koński grzbiet. Uwielbiałam dziadka, łaziłam za nim jak szczeniaczek, a on cierpliwie odpowiadał na moje kolejne „a dlaczego”? Pamiętam jak wybieraliśmy miód z uli. Wkładaliśmy wtedy ramki do takiej jakby beczki-wirówki, pod nią stawiało się nowe, błyszczące wiaderko i patrzyłam… patrzyłam zachwycona na spływający weń złocisty, gęsty strumień odurzający cudnym zapachem… Dziadek często zastygał w bezruchu zamyślając się głęboko.  Dym papierosowy otulał go miękko, przybierając rozmaite kształty.  Był wtedy moim łagodnym, śpiącym smokiem, i czekałam zniecierpliwiona, aż zacznie puszczać chmury również uszami… Nikotyna szybko zabarwiła mu palce i równie szybko przeżarła płuca, potem mózg. Gdy zachorował przestał mnie poznawać. Opiekowałam się nim po powrocie ze szkoły, a  mama leciała do pracy. Bałam się zostawać z dziadkiem sama, bo rzucał we mnie lekami i próbował uciekać z domu zrywając z siebie piżamę i pieluchę. Raz stanął w drzwiach, półnagi, przeraźliwym krzykiem błagając przechodniów o ratunek… nigdy w życiu nie czułam się bardziej bezradna.
Babcia od strony mamy była niezwykłą kobietą, oszczędną w słowach i gestach, ale lubiła snuć złowrogie bajki przed snem. Kołysała się wtedy smętnie jak zmęczone wahadło i zbierając plecami błogie ciepło z kafli starego pieca zaczynała opowieść. Jej pokój był szmacianym królestwem, w którym nawet najmniejszy, niepozorny guziczek miał swoje właściwe, zaszczytne miejsce, a strzępiaste gałganki przemieniały się w cudaczne łatki, by wdzięcznie i z godnością zdobić poprzecieraną pościel. Godzinami przekładałam różnorakie paciorki i kulki z jednej szklanki po musztardzie do drugiej. Przez niektóre guziki można było spojrzeć prosto w słońce i zachłysnąć się barwami, a potem zerknąć na drogę by zobaczyć irracjonalnie kolorową, człapiącą wśród traw babcię z koszem pełnym pokrzyw. Patrzyłam, jak gołymi rękoma, jednym wprawnym ruchem zrywa kosmate liście i sieka wielkim nożem na desce z drewnianego schodka, a potem miesza z żółtkami, krwawnikiem i mąką kukurydzianą. Karmiłyśmy tym rozbiegane kulki mieszkające w kartonowej rezydencji pisklaków, te spędzające czas głównie na grzaniu się pod żarówkowym słońcem. Wtulone w siebie tworzyły zwarty, puszysty dywanik. Namiętnie pisywałam do babci listy i malowałam laurki.



Ten zostawiłam sobie na pamiątkę, bo jest taki zwyczajny:) Zaklinała zwyczajnymi rzeczami. Jak marudziłam na łące, szła w zarośla mamrocząc coś do siebie pod nosem i wracała z wielgachnym liściem łopianu. Mam nawet jedno paskudnej jakości zdjęcie, na którym stoję roziskrzona dumnie prezentując swój nowy eko-parasol.   Ją również dopadła choroba, ta wisząca nad naszą rodziną jak klątwa. Znów dyżury w kolejności mama, ja po szkole i tata nocą, ale tym razem pojmowałam więcej i byłam spokojniejsza. Wstydziła się swojej choroby, jej brudnej cielesności, patrzyła przepraszająco… Odeszła przy mnie, w moim łóżku, gdy ja liczyłam długie sekundy między jej jednym oddechem a drugim.


Tęsknię za moimi dziadkami, noszę w sobie niedosyt chwil spędzonych z nimi, niedosyt słów.   


  

24 komentarze:

  1. Ładnie piszesz ....... Ja znałem tylko babcię ze strony matki ...... zmarła, gdy byłem w liceum

    OdpowiedzUsuń
  2. Przypomniałaś mi milion ukochanych rzeczy, o których zapomniałam. Wzruszyłam się bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pięknie to ujęłaś. Aż mi się łezka zakręciła...
    Ja znałam tylko jedną babcię - mamę mojego ojca. Znałam ją krótko, bo zmarła, gdy miałam 3,5 roku, ale do dziś pamiętam dotyk jej dłoni na moim policzku, jej głos i ciepło, które z niej biło.
    Jej mąż, mój dziadek zmarł, gdy mój ojciec miał 13 lat. Dziadków ze strony mamy też nie miałam szans poznać. Dobrze, że są chociaż fotografie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Podziwiam cię... ja byłam przy dziadku jak odchodził, ciężko oddychał ale jeszcze żył, miałam wtedy ok 20 lat, jednak byłam tą sytułacją tak przerażona, że mama kazała mi iść do domu widząc co się ze mną dzieje... ja nie chciałam, ale czułam że zemdleję.... chyba nie jestem zbyt silna jesli chodzi o te sprawy.
    ... Ja też kroiłam z babcią pokrzywy, dla kaczek... i wyjadałam prosiakom karmę z korytek, no bo były tam resztki z obiadu i pasza, i tak pięknie pachniała... taka byłam ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję Jacku...

    "Lepiej nikomu nic nie opowiadajcie. Bo jak opowiecie - zaczniecie tęsknić."
    J.D.Salinger — Buszujący w zbożu

    O właśnie, zatęskniło mi się, zatęskniło...

    OdpowiedzUsuń
  6. LOVE, mnie wręcz zalała niezliczona ilość soczystych obrazów, złotych chwil złapanych w kadr pamięci, strzępków doznań...
    Ciepło mi na sercu:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Czekoladko, myślę, że "dziadkowie" to przepiękny świat i niezwykła relacja międzypokoleniowa. To, że nie dane nam było nacieszyć się nim, rozgościć na dobre w tym świecie, niejako zubożyło nas o pewne doświadczenia. Do fotografii się uśmiecham dostrzegając wiele podobieństw... jakby tylko zmieniało się tło i okoliczności, nie ludzie:) Lubię też słuchać rodzinnych opowieści zaczynających się słowami:
    -Gdy ciebie jeszcze nie było na świecie...:)
    Lubię...

    OdpowiedzUsuń
  8. Vi kochana... dzieci mają to do siebie, że troszkę inaczej patrzą na świat. Ja wiele pojęłam, poukładałam sobie po śmierci dziadka i już nic nie było takie same. Niedawno ktoś obcy uświadomił mi, że nie reaguję jak inni ludzie w obliczu śmierci. Nie wiem jak to dobrze ująć... przy mnie często ludzie odchodzą cicho i spokojnie, łagodnie... długo tego nie dostrzegałam, do niedawnego mojego pobytu w szpitalu... ale to złożona historia, mająca wielu narratorów... na kiedy indziej:)))
    Och,..Byłaś małym prosiaczkiem??? Tu mam ochotę wykrzyknąć gromkie: I ja!!! I ja!!! Cudnie było, prawda???

    OdpowiedzUsuń
  9. Sydoniu, czekałam na tego bloga...Twojego...
    Fanie,że w końcu uległaś Norbertowi i zaczełaś pisać.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja miałam szczęście mieć dwie babcie i pamiętam obie doskonale z tym że bardziej byłam związana z tą która z nami mieszkała.Twoja opowieść wywołała u mnie lawinę wspomnień,takich jak np.to że moja babcia też hodowała kurki a gdy byłam bardzo chora i długo nie mogłam wstać z łóżka przynosiła mi w pudełku małe żółte kurczaczki abym choć na chwilę mogła się nimi nacieszyć.Dziadków nie znałam ani jednego ,obaj zginęli na wojnie z opowiadań i z ocalałych pamiątek wiem że prawdopodobnie po jednym z nich odziedziczyłam talent do malowania.
    Nie dawno oprawiłam sobie ślubną fotografię tej babci która tu mieszkała ,wspaniałe zdjęcie ,babcia na nim ma prostą białą sukienkę ,na głowie wianek z mirtu a w dłoniach bukiet bzu.Dziadek przystojny z burzą krętych kędziorów nad czołem,dobrze że mogę spoglądać na nich.....

    Ja też się bardzo cieszę że dałaś się namówić Norbertowi na tego bloga!:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Miałem zaszczyt poznać Twoją babcię...niezwykła była z niej kobieta. Zawsze kiedy ją wspominam, widzę długi gruby warkocz, w który się czesała...i czuję zapach leśnej wilgoci. Dobrze pamiętam ostatnie z nią lato...bodajże 1998...Siedzieliśmy przy strzelającym ogniu i pysznej herbacie, a babcia snuła różne opowieści, legendy i historie o duchach...tęskno za nią :-). Tęsknię też za swoją zwariowaną babcią Janką...bardzo. Dziękuję za tego posta…przeniósł mnie w świat cudownych wspomnień:-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ach i zapomniałbym...pamiętasz kocięta, które pojawiły się na Jaworzu znikąd?...ten czarny był niezwykły:-)

    OdpowiedzUsuń
  13. "Lepiej nikomu nic nie opowiadajcie. Bo jak opowiecie - zaczniecie tęsknić."

    ...to moje ulubione zdanie, z jednej z 5 najbardziej ulubionych książek:), kiedyś zamieściłam na blogu i zgadywali czyje to, oj chwilę to trwało:))))))

    OdpowiedzUsuń
  14. Madmarot, niezmiernie mi miło... wiesz, troszkę nie ogarniam jeszcze i klawiatury, i tego mojego już kawałka cyberprzestrzeni, ale pewnikiem to kwestia czasu:)
    Dobrze Cię tu widzieć!!! Uściski, dla ślicznej Lu również:)

    OdpowiedzUsuń
  15. Jaskółeczko, ja też chcę oprawić zdjęcie dziadków i ciągle odkładam to na później:) ale już położyłam je sobie na stoliku, więc zrobię to na dniach:)
    I jak przeczytałam o Twojej babci przypomniała mi się opowieść, jak babcia kazała mojej malutkiej jeszcze mamie pilnować pisklaków, by się nie rozłaziły i poszła w pole. Po powrocie do domu zastała ją siedzącą z dumnym minką, obok zgrabniutkiego stosika martwych już niestety ptaszków. Dziecko było przekonane, że właściwie wykonało zlecone mu zadanie...:) Samo życie:D

    Ciekawa jestem, czy masz jakiś rysunek Twojego utalentowanego dziadka? Wiesz, zachwycają mnie Twoje akwarelki, czarują kolorami...

    OdpowiedzUsuń
  16. Norbercie, czasami mam ochotę wrócić tam i tak zastygnąć, trwać w tej cudownej chwili...

    Ten czarny to był dopiero indywiduum:D

    OdpowiedzUsuń
  17. Love... też je lubię... tak to właśnie jest:D
    Zgadłabym pierwsza:D, ale nie pisz, czy była nagroda, dobrze:D

    OdpowiedzUsuń
  18. Sydoniu ja jako dziecko tak jak Twoja mama też miałam swoje grzeszki nieświadome przyczyniałam się np.do śmierci wielu istnień żabich a mianowicie przynosiłam w słoiku żabi skrzek bo bardzo chciałam mieć małe żabki,dożywały ledwo do wieku kijanek....
    Jeśli chodzi zaś o rysunki mojego dziadka to osobiście nie posiadam żadnego ,strzeże ich pilnie moja ciotka najmłodsza córka dziadka:)Tylko kilka razy je widziałam ,dziadzio był nauczycielem i hobbystycznie malował pocztówki zazwyczaj świąteczne:)

    OdpowiedzUsuń
  19. Piękne wspomnienia, piękna dusza, która potrafi je malować... :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Jaskółeczko, dobrze, ze dziadkowe pamiątki są pod troskliwą opieką:) dla potomności:)
    Uściski!!!

    OdpowiedzUsuń
  21. Akemi, miło mi... ślicznie dziękuję:)))

    OdpowiedzUsuń
  22. Naprawdę nie wiem dlaczego wcześniej nie cofnąłem się do tego wpisu...
    Sydoniu!!! Zacząłem dzisiejszy dzień z bananem na twarzy, a kończę (przez Ciebie) z nostalgicznym uśmiechem a la Mona Lisa ;)
    Pięknie to wszystko opisałaś, przywołałaś tyle wspomnień.
    Hmmmm...
    Za rok na Dzień Babci i Dziadka, też będę musiał zrobić taki blogowy rachunek sumienia (o ile jeszcze będę i blog mój).
    Mam to szczęście, że pamiętam wszystkich czterech staruszków i mam w archiwach sporo ich zdjęć ;D
    Kiedyś na blogu zamieściłem nawet zdjęcie ślubne seniorów po mieczu ;)
    Dziękuję za inspirację ;-*

    OdpowiedzUsuń
  23. :D
    *HDS
    A ja sobie przeczytałam ten post raz jeszcze, i wysypała się cała masa wspomnień z jakowyś zakurzonych zakamarków mej głowy, czy też duszy... i tak sobie myślę, że za każdym razem jak do tego wpisu wrócę, to coś nowego mi się odkurzy... to miłe uczucie:DDD może i Tobie się tak będzie przypominało co rusz???... Miło by było "poznać" Twoich dziadków, zwłaszcza, że jestem przekonana, że nawet w małym strzępku nie będzie to "nudny" wpis;)

    OdpowiedzUsuń

dziękuję ♥