Płakaliście kiedyś na mrozie? Osobiście nie polecam. Ba, na mrozie to mało powiedziane - człapałam sobie dzisiaj przez pole do sklepiku wyjąc przy tym jak potępieniec, a lodowaty wiatr dął mi prosto w twarz. W sumie milej byłoby popłakać w domu, tuląc się do jakiejś poduchy czy też innego cierpliwego i wielce chłonnego przedmiotu, ale jak zadzwonił telefon to akuratnie wytaczałam się na zewnątrz (pieczołowicie okutana w sweterki, chustki, czapulę i inne takie) celem dokonania zakupu papieru toaletowego, który to wziął się i złośliwie był skończył, więc chcąc nie chcąc iść trzeba. Nie dane mi było wypuścić telefon z dłoni i zastygnąć w bezruchu na fotelu, ani zagrzebać się w ściółce z rozbebeszonej pościeli na sto, a nawet dwieście kolejnych lat bo MUSIAŁAM iść po papier. Może i dobrze, wielodniowe płakanie z bezsilności nie daje owoców, choć jest najczęściej uprawianą przeze mnie "roślinką". Może i dobrze, bo choć przez to zimnonośne wietrzysko straciłam twarz, to przynajmniej nikt tego nie widział ;)
Jak widać znów zgrabnie lawiruję wokół tematu, niewiele pisałam o swojej walce z "wojskiem" o babciny dom, właściwie wcale. Wydawało mi się, że składując tu słowa, te zdania smoliste, które wciąż z głowy przeganiam, pozwolę im rosnąć w siłę, więc siedziałam jak mysz pod miotłą, nie zapeszać, nie rozstrzygać, walczyć do końca. W sumie to całe, długie 12 lat niepewności, kolejnych przegrywanych rozpraw, nerwów i złudnej nadziei, gdy sprawę umarzano... Dziś głos w telefonie poinformował mnie o nadejściu pisma od komornika, wzywającego do dobrowolnego wydania nieruchomości. Niby nic nowego, przecież nie spodziewałam się niczego innego, choć kolejny prawnik przekonywał, że da się COŚ ugadać, uzgodnić, że nie może tak być, bo dom w rodzinie od ponad pół wieku, że zawsze można... to jednak bardzo chciałam na chłodno przyjąć czarny scenariusz, jak się okazało i słusznie. I choć wiele razy nastawiałam się na tę chwilę, wyuczyłam się na pamięć wyliczanek z wyimaginowanych wad i minusów mieszkania tam, to i tak w żaden sposób nie przygotowało mnie to na najgorsze. Teraz wiem, że tak naprawdę nic nie było mnie w stanie przyszykować do wydania tych mizernych szczątków mojego ukochanego domu. Mojego, nie mojego domu, ostatniego ze wsi Gabbert. Jak przez to mam przebrnąć, co zabrać, gdzie od nowa pisać swoją historię? Teraz tylko czuję się bezsilna i z wszech miar oszukana, a najbardziej przez samą siebie...
![]() |
Christina's World, 1948 Poster by Andrew Wyeth |
*