Jak już zapewne niektórzy z Was wiedzą, w Bezduszu, na moim ukochanym podwórku nierzadko zdarzają się zjawiska nadprzyrodzone. A to zmieści się na nim więcej samochodów niż na parkingu pod Biedronką. A to z nieba niespodziewanie polecą jakoweś perseidy, i to wprost na zadarte ku niemu głowy (gwoli jasności dodam, że "stwórcami", a raczej "wytwórcami" owych perseidów, że się tak zawile wyrażę, były dwa gołębie zamieszkujące pobliską lipę)... A to znowu ktoś nagusieńki, tak jak go sam Pan Bóg stworzył, stanie na szczycie podjazdu i wzniosłym gestem pocznie pozdrawiać przejeżdżających drogą kierowców. No cóż, Ci, co dostosują się do nieopodal domowego, okrągłego znaku i faktycznie ograniczą swoją prędkość do 30 km/h, mają szansę poczuć się nietuzinkowo powitani i pozdrowieni ;DDD Albo też znienacka można być świadkiem niezwykłego tańca godowego łabędzia, a tym samym, po pewnym czasie, uczestniczyć w jego przyspieszonym przepoczwarzaniu się w ludzika Michelin, dodam, że ludzika, który wcześniej posłużył za drapaczkę całemu stadu rozentuzjazmowanych kociaków. No tak, mawiają przecież, że człowiek co dzień staje się światkiem jakiegoś cudu ;)
Niewtajemniczonych odsyłam tutaj, wtajemniczonych natomiast uprasza się uniżenie: nie błagajcie mnie o dokumentowanie fotograficznie owych zjawisk, gdyż, jak to z każdym zjawiskiem bywa, przychodzą one zgoła zupełnie niespodziewanie i wciągają w wir akcji równie sumiennie jak jakowaś trąba powietrzna, i wierzcie mi, nie sposób jest wtedy pstryknąć nawet malusieńkiej fotki :D Z tańcem łabędzia było podobnie i gdyby nie psina Halina, która nagle wystartowała z kuchni jak z procy, nawet bym nie zorientowała się , że coś jest na rzeczy, bowiem siedząc w słuchawkach i kiwając główką w takt muzyki zajęta byłam obtaczaniem w cukrze wyjętych właśnie z syropu, gorących, lśniących płatków. To bardzo ważny moment w całym procesie kandyzowania imbiru i ani mi się waż odchodzić choć na chwilę, bo wsio szybko stygnie i z talarków nagle robi się miodowa kuloklejka. Ale skoro przyjaciel donośnym krzykiem obwieszcza alarm... cóż było innego uczynić jak pędzić z pomocą?
*Imbir cieniutko obieramy i kroimy na talarki, tak, ja wiem... z 4-5 mm grubości. W garnku zalewamy go wodą tak ino, by go przykryć i całość doprowadzamy do wrzenia, a jak zabulgocze zmniejszamy gaz i ok. 10 minut gotujemy tak, by woda ino trochę plumkała. Przecedzamy i cały proces, czyli wygotowywanie palącego smaku powtarzamy trzy razy. Chyba, że ktoś lubi taki "wściekły", to wtedy trza wypróbować na własnej skórze, ile razy i jak bardzo chcemy by gryzł w język… Potem wlewamy do gara 3 litry wody, dosalamy, cukrzymy wsypując te 2,4 kilograma, wrzucamy przecedzone talarki i doprowadzamy do wrzenia... a jeszcze potem dłuuuugo gotujemy na baaaardzo wolnym ogniu. Mi to w takim garze (o grubym dnie) gotuje się ok. 6-7 godzin. Gotujemy sobuie, aż syrop zgęstnieje nieco, a gdy wylejemy go trochę na talerzyk i ostygnie to ma konsystencję płynnego miodu. Szkliste talarki wyciągamy partiami z gorącego syropu i obtaczając nieco w cukrze (bardziej lub mniej cukrzymy, jak kto woli) układamy na talerzach do ostygnięcia. Galaretki przechowujemy w szczelnie zamkniętych opakowaniach, w ciemnym miejscu, temp. pokojowa. Syropek radzę zawekować: latem, z lodem i cytryną pychotka, a zimą do herbatki, tak na wszelkie dolegliwości i niedomagania.
Imbir odkryłam zupełnie niedawno, jak pochorowałam się na tę nieszczęsną boreliozę i nagle okazało się, że nie jestem w stanie jeździć samochodem bez mdłości. Sprawdziłam i ręczę, że pomaga! Na zapalenie stawów też, faszeruję się nim miast łykać te wstrętne leki przeciwzapalne, i muszę przyznać, że nie widzę różnicy;) Gdzie ja bym jakiś czas temu taką torbę uszyła, jak zwykłej szklanki z wodą obolałymi rękoma nie mogłam złapać? A tak na marginesie- znów porwała mnie rzeka wspomnień i jak ktoś ma ochotę popłynąć nią wraz ze mną zapraszam serdecznie na MooNatowego bloga, hi hi, tak mi się dzisiaj dobrze pisze, chyba dlatego, że wciąż drobny deszcz poetycko wtóruje memu stukaniu w klawiaturę…
...a Norbert króluje w kuchni: zdążyłam podejrzeć, zachłysnąć się kolorami, pstryknąć bez odrobiny światła i uciec, nim kucharz zagroził, że oberwę mokrą ścierą ;D
Uściskuję późnoniedzielnie ;D
*
![]() |
Gabriel von Max, Małpa przed szkieletem (Affe vor Skelett) |
Zatem prezentuję Wam powstałe wówczas imbirowe „galaretki”, w posypce cukrowej obfitszej niż zazwyczaj, niemniej równie smaczne!, i od razu dzielę się przepisem, jako, że obiecałam to niektórym zaprzyjaźnionym imbirożercom.
PRZEPIS NA SZCZYPIĄCE GALARETKI,
CZYLI CAŁE MORZE KANDYZOWANEGO IMBIRU
CZYLI CAŁE MORZE KANDYZOWANEGO IMBIRU
I tak należy:
* Zakupić sporo imbiru (w przepisie 1,5 kg.), wybierając te kłącza, które wydają nam się zwyczajnie zachęcające i ładne, czyli młodziutkie, niepomarszczone, zdrowe, o gładkiej skórce i takie raczej niewielkie (niezbulwione), bo inaczej nasze „galaretki” będą łykowate i uparcie oporne w gryzieniu. Ja z rozmachu przywiozłam jakieś 1,5 kg, bo zwąchałam, że imbir w Lidlu jest jakimś cudem tani jak barszcz.
*Do tego trza zaopatrzyć się w jakieś 2,4 kg. cukru, większą szczyptę soli i 3 litry wody.
Imbir odkryłam zupełnie niedawno, jak pochorowałam się na tę nieszczęsną boreliozę i nagle okazało się, że nie jestem w stanie jeździć samochodem bez mdłości. Sprawdziłam i ręczę, że pomaga! Na zapalenie stawów też, faszeruję się nim miast łykać te wstrętne leki przeciwzapalne, i muszę przyznać, że nie widzę różnicy;) Gdzie ja bym jakiś czas temu taką torbę uszyła, jak zwykłej szklanki z wodą obolałymi rękoma nie mogłam złapać? A tak na marginesie- znów porwała mnie rzeka wspomnień i jak ktoś ma ochotę popłynąć nią wraz ze mną zapraszam serdecznie na MooNatowego bloga, hi hi, tak mi się dzisiaj dobrze pisze, chyba dlatego, że wciąż drobny deszcz poetycko wtóruje memu stukaniu w klawiaturę…
...a Norbert króluje w kuchni: zdążyłam podejrzeć, zachłysnąć się kolorami, pstryknąć bez odrobiny światła i uciec, nim kucharz zagroził, że oberwę mokrą ścierą ;D
Ale wracając: oprócz tego wiadomo- imbir dobry na przeziębienia, PMS, migreny, koncentrację, zatrzymywanie młodości itp. itd, można poczytać w sieci. No i z racji tego, że doskonale rozgrzewa i poprawia ukrwienie, uważany jest za wielce skuteczny afrodyzjak...
Czyż trzeba coś więcej dodawać?
Bierzcie i kandyzujcie, dodawajcie do wszelkich potraw, pijcie i zapiekajcie w ciasteczkach,
to tylko... na zdrowie, i na pożarcie oczywiście…
to tylko... na zdrowie, i na pożarcie oczywiście…
Uściskuję późnoniedzielnie ;D
*
Znakomity pomysł! Pomijając już zdjęcia, które sprawiły, że poszłam do kuchni, mimo że bardzo dobrze wiem, że NIE MAM w domu nic słodkiego, sam przepis wygląda bardzo zachęcająco. Lidl powiadasz?:))
OdpowiedzUsuńZszokowanych kierowców mogłabyś, czym chata bogata, herbatą z imbirem częstować - na ograniczenie stresowych mdłości?:)))
Pozdr wieczornie
Ale się uśmiechnęłam od ucha do ucha, i osłodziło mi to całe trudy dodania tegoż posta ( co próbuję czynić od obiadu) ;)))
UsuńLidl, od 3 tygodni jest po 6,99 (aaale reklama) :DDD
Polecam polecam :)
kierowców częstować? no niezła to myśl, oczywiście za drobną opłatą (dla golasa i dla mnie fifty-fifty) ;)
odpozdrawiam serdecznie ;D
Ja to nie wiem, jak jest. Cuda. Cuda. Cuda:)
OdpowiedzUsuńNa noc nie jem słodkości. Dobranoc.
No to w takim razie cudownych, słodkich snów życzę :)))
UsuńMmm..smacznie się zrobiło... :)
OdpowiedzUsuńAle upieram się, cobyś z aparatem na szyi zawsze w pogotowiu czuwała ;)
Obiecuję, że jak sobie sprawię lepsiejszą komórę to będę ją w pogotowiu w specjalnej saszetce na szyi nosić :D
UsuńA właśnie, może by uszyć takową? ;DDD
Ja to się z uwagą przyjrzałam tej koniczynie i właśnie zastanawiam się nad urodą świata... Ja sie tak zawsze nad jego uroda pochylam w zachwycie, a potem nie wiem o co chodzi... A tu smaki jak prosto z pieca w chatce piernikowej, same cuda i dziwy na Wojtusia zerkają, a ten oblizał się i znikł :)
OdpowiedzUsuńNo i powiem Ci, że spojrzenie przez to szkło aparatu to Ty masz obłędne!!!
Maryś kochana, uroda świata tego jest wręcz obezwładniająca- oj, obie coś o tym wiemy niewątpliwie ;DDDD Plaskałam dziś bosymi stopami po ciepłych kałużach, próbując trafiać w takie wielkie półbańki jakie robiły się na powierzchni, no przerwałam dopiero jak się zasapałam, i jak pies przysiadł na zadzie i przekrzywił głowę w bok wybałuszając na mnie oczyska ;))))
Usuńa teraz tak sobie myślę, że czemu nie robić tego, co sprawia tak wiele radości?
ps.teraz mam na tapecie, tj. w garnku, papierówki ;D to dopiero jest smak nad smaki, ale nie będę opowiadała bo pobiegniesz obłąkańczo poszukiwać jakowejś jabłoni ;))) uściskuję za to, roześmiana od ucha do ucha;D
ja to mam poza papierówkami jeszcze wspomnienie KOSZTELI - oj one sie wkradły we mnie - ich ten smak do niezapomnienia :)*
UsuńLecę, pędzę imbir kopać w ogródku... znaczy się w Lidlu nabywać ;DDD
OdpowiedzUsuńZaraz, zaraz...
Ale czy to aby zbytnio nie tuczy taki kandyzowany imbir w cukrze obtoczony ;>
Nie martw się: CIEBIE ten imbir nie utuczy na pewno ;DDD zresztą nie musisz go tak mocno taczać po tym cukrze;P
UsuńMnia:P
OdpowiedzUsuńmniam miało być:)
Usuńhihih, zjadłaś "m" :DDD
UsuńJaką herbatę? - pyta Zosia. A ja niezmiennie, od lat już odpowiadam: "z korzeniem" :) I wiemy o co chodzi. Z tym że korzeń jest "na żywo", bez żadnego gotowania, smażenia, kandyzowania, wekowania... i co się tam da. Kilka plasterków - potartych, poszarpanych, podziabanych, wrzuconych i zalanych wrzątkiem. Do tego plasterek cytryny i odrobina cukru... Tak, masz rację, Sydonio - dlatego wciąż jestem żywy :)
OdpowiedzUsuńNo ba, taki świeży to i u mnie jest obowiązkowo:) (No to już tajemnica naszej witalności i młodości została obnażona) ;DDDD
Usuńi pomyśleć, że ja ten imbir zupełnie niedawno odkryłam.
Podejmowałam już próby sadzenie w doniczce, taka palemka na kijaszku z niego rośnie, ale do własnych zbiorów nie dotrwałam :D ciekawe czy w ogródku się go by dało? poczytam i zdam relację ;D
Pozdrawiam Was serdecznie ;)))
Perseidy zaatakowały niedawno mój rower. Nie czyściłem dwa dni, bo to ponoć szczęście miało przynieść:) Czy aby na pewno to nie powiem...:)
OdpowiedzUsuńps.galaretki wyglądają mega pysznie:))
Pewna cyganka mawiała, że perseidy owe mają długoterminowe działanie, więc trza by się może uzbroić w cierpliwość ;D
UsuńMawiała też, że znała pewnego biednego człowieka... był tak biedny, że nie miał nic, prócz pieniędzy ;)))
...ale kto tam trafi za cyganką? ;DDD
a i jeszcze nieskromnie podziękuję w imieniu galaretek i jej matki stwórczyni za komplement;DDD
Kiedyś wykupiłam prawie cały imbir kandyzowany w jednej z górskich miejscowości sanatoryjnych :D, ale nic z tych rzeczy ukrwiennych się nie działo :)Pani mi nawet sporą obniżkę zafundowała, bo jak twierdziła nikt tego paskudztwa nie chciał kupować, a ktoś ją namówił, żeby sprowadziła.
OdpowiedzUsuńImbir w Lidlu kupiłam, ale tylko trochę i też się dziwiłam cenie. Niestety nie pomyślałam, że mogę samo kandyzować...
Dziękuję i pozdrawiam
ach, bo te ukrwienne dobroczynności to ponoć po dłuższym i regularnym stosowaniu następują ;D A ta Pani to pewnie jakieś wstrętne i łykowate COŚ miała, bo taki jak ten, to znika nim się obejrzę ;D Ulatnia się dosłownie i tylko z kątów dochodzą do mych uszu jakoweś pomlaskiwania ;D
Usuńuch, mam nadzieję, że Lidl długo będzie nam w tej cenie go serwować;D
Odpozdrawiam ciepło ;DDD
Przygoda łabędzia cudna, imbir prześliczny na fotkach, ale ja nie przepadam. Faktycznie dzieje się w Bezduszu, oj, dzieje...:)
OdpowiedzUsuńHej jaskółko, kto jak kto, ale Ty sama dobrze wiesz, że to wcale nie tylko miasta tętnią życiem i obfitują w niezwykłe zdarzenia ;D a i o dziwo, statystycznie na tym pustkowiu więcej razy ktoś obcy zapuka do mych drzwi niż w wielkim mieście, przynajmniej ja tak mam ;DDD
UsuńMiałam skomentować niezwykłość twojego otoczenia, ale zobaczyłam zdjęcia galaretek i teraz jestem przyklejona do monitora z cieknącą śliną. Mój Boże, jak ja bym to chętnie zjadła!
OdpowiedzUsuńDziękuję za taki sympatyczny komplement, chętnie bym Was wszystkich obdarowała owymi imbirowymi szczypawkami, ale wpierw muszę wybrać się na zakupy do Nomi, potrzebna mi pancerna szafka z zamkiem na szyfr, gruby łańcuch i ze cztery solidne kłódki ;DDDD
Usuńa potem do Lidla po zapas imbiru:DDDD
Nie wiem czy coś się uda mi napisać bo zaśliniłam sobie całą klawiaturę :)
OdpowiedzUsuńSerdeczności Sydonio :)
Majeczko
Usuńbędą specjalne ostrzeżenia następnym razem (bo jednak planuje jeszcze kilka przepisów wrzucić na bloga, a nie chcę Was męczyć, i jak pomyślę, że ktoś na głodniaka tu zaglądnie, to już w ogóle);)))
Buziaki :D
Smakowicie Moniczko... dziękuję, skorzystam
OdpowiedzUsuńo ile ja się nabiegałam tej zimy za kandyzowanym imbirem!!!!!!!!!!! pamiętam to były strasznie mroźne zimowe przeziębione noce, a w sklepach patrzyli na mnie jak na głupa: "ale imbir.. kandyzowany????". A wiem że jest bo mnie parę m-cy wcześniej znajomy częstował (czyt.rozgrzewał:D).
OdpowiedzUsuńDzięki Ci więc - sama sobie skandyzuję! hahahaha:DDD ech imbirrrrrrrrr....
Droga moja tak się ucieszyłam z tego przepisu na kandyzowany imbir zaraz lecę do Lidla kupić i zrobic oczywiście będzie schowany w tajemnym miejscu aby domownicy go nie pożarli, za przepis dałabym nagrodę Nobla jesli bylo by to w mojej mocy.Tak w tajemnicy mam nastawioną imbirówkę też dobra rzecz na zimę.Pozdrawiam i życzę zdrówka rajka
OdpowiedzUsuńNiezwykłe wydarzenia zawsze czają się gdzieś na obrzeżach miast i w przyjemnych okolicznościach przyrody ;) I bardzo to przyjemne, bo człowiek ani się obejrzy i uczestniczy w czymś, co nigdy nie spotkałoby go gdzieś między autobusem, tramwajem i przejściem dla pieszych.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, nie mam pojęcia dlaczego tak długo do Ciebie nie zaglądałam. Obiecuję poprawę, bo naprawdę warto :)
Pozdrawiam!
P.S. A kandyzowany imbir... wygląda przepysznie :)